Sześć spotkań w 2007/2008, 63. w ubiegłym sezonie i 31. w obecnych rozgrywkach. Marcin Gortat w meczu przeciwko Minnesocie Timberwolves rozegrał swój setny mecz w sezonie zasadniczym na parkietach NBA. Nie zaliczy go jednak do udanych. Ba, był to jeden z najgorszych w tym sezonie. Po raz pierwszy bowiem nasz rodak nie zaliczył ani jednego punktu (0/1 z gry), ani zbiórki. W ciągu sześciu minut zdołał zgromadzić blok, stratę i trzy faule.
Magicy przerwali serię trzech kolejnych porażek na parkietach rywali i pokonali Minnesotę Timberwolves. Słabsze występy w ofensywie zanotowali Dwight Howard (dziewięć punktów) i Vince Carter (12 pkt), lecz nie było to większe zmartwienie dla wicemistrzów NBA. Świetny mecz zagrał Matt Barnes (17 punktów i 11 zbiórek), który po raz drugi pojawił się w wyjściowym składzie i spełnił swoją rolę. W decydujących momentach koszykarze z Florydy uruchomili swoją najgroźniejszą broń - rzuty trzypunktowe (aż 15 w całym meczu), dzięki czemu odskoczyli na dobre Leśnym Wilkom.
Pojedynek w Minneapolis był cieniem tego, co wydarzyło się w Atlancie i Los Angeles. W Phillips Arena rządził jeden człowiek - Nate Robinson. Skonfliktowany z trenerem Mikem D’Antonim przesiedział przyspawany do ławki 14 meczów z rzędu. W piątek jego pomoc okazała się niezbędna. KryptoNate zdobył 41 punktów (18/24), miał ponadto osiem asyst i sześć zbiórek. A to wszystko wchodząc z ławki rezerwowych. Ostatnie osiem punktów w czwartej kwarcie i 11 z 13 oczek Knicks w dogrywce to zasługa dwukrotnego zwycięzcy konkursu wsadów.
- Znam to jeszcze z czasów szkoły średniej. Kiedy on zaczyna trafiać, jest po prostu najlepszy. Robi to, na co tylko ma ochotę - chwalił Jamal Crawford, snajper Atlanty i bliski znajomy Robisnona. Porażka Jastrzębi jest tym bardziej zaskakująca, że jeszcze na początku czwartej kwarty prowadzili 80:67. 24 oczka i 17 zbiórek dołożył do dorobku nowojorczyków Wilson Chandler.
Niewiele mniej emocji dostarczyły kibicom derby Kalifornii pomiędzy Lakers a Kings. Jedno z największych zaskoczeń tego sezonu, znów bez Tyreke’a Evansa, omal nie sprawiło mega sensacji, pokonując mistrzów NBA. Jeszcze na cztery sekundy przed końcową syreną Sacto prowadziło 108:106. Co z tego, skoro w szeregach Jeziorowców na posterunku był Kobe Bryant. Lider klasyfikacji strzelców pewnie trafił za trzy punkty w ostatniej sekundzie i z 39 oczkami został bohaterem swojego zespołu. - That guy is completely increadible! - piali z zachwytu amerykańscy komentatorzy. Nic dodać, nic ująć.
- Ten rzut pokazał, dlaczego on nazywa się Kobe. Trafia rzuty w najważniejszych momentach - powiedział Spencer Hawes, środkowy Sacramento, autor 30 punktów I 11 zbiórek. Co ciekawe, dokładnie cztery tygodnie wcześniej Bryant trafił chyba jeszcze bardziej nieprawdopodobny rzut równo z końcową syreną, podczas meczu z Miami Heat. W ostatnich 10. spotkaniach najlepszy strzelec ligi notuje średnio 35,7 punktu! Dla porządku: w piątek miał 39 oczek, pięć zbiórek i pięć asyst. MVP?
- Jestem bardzo dumny ze swoje zespołu, a jednocześnie zawiedziony. Mogliśmy ich pokonać w tym sezonie dwukrotnie, lecz za każdym razem w końcówce oni trafiali najważniejsze rzuty. Kobe jest niesamowitym graczem, nie ma co do tego dwóch zdań - podsumował Paul Westphal, szkoleniowiec Królów. Skazywani przed sezonem na pożarcie koszykarze Sacramento legitymują się bilansem 14-18.
Atlanta Hawks - New York Knicks 108:112 (26:22, 28:33, 26:12, 19:32, d. 9:13)
(J. Johnson 28, J. Smith 24 (10 zb), A. Horford 22 (19 zb) - N. Robinson 41, W. Chandler 24 (17 zb), D. Gallinari 13)
Minnesota Timberwolves - Orlando Magic 94:106 (26:24, 19:27, 26:22, 23:33)
(J. Flynn 23, K. Love 17 (10 zb), A. Jefferson 14 (10 zb) - R. Lewis 21, M. Barnes 17 (11 zb), J. Nelson 16, R. Anderson 16)
Los Angeles Lakers - Sacramento Kings 109:108 (23:28, 26:36, 30:22, 30:22)
(K. Bryant 39, L. Odom 20 (10 zb), P. Gasol 17 (16 zb) - S. Hawes 30 (11 zb), O. Casspi 23, B. Udrih 19 (13 as))