- To był nieprawdopodobny mecz w wykonaniu starogardzkiej drużyny, a my możemy mieć pretensje tylko do siebie, że nie umieliśmy postawić kropki nad i - mówi po pierwszym meczu o brązowy medal pomiędzy Polpharmą Starogard Gdański a Treflem Sopot zawodnik tych drugich, Paweł Kowalczuk. I trudno odmówić skrzydłowemu trójmiejskiej ekipy racji. Polpharma wygrała bowiem pierwszy mecz po dwóch dogrywkach, ale przesadą z pewnością nie będzie stwierdzenie, że w kluczowych momentach miała po prostu więcej szczęścia.
Jeszcze w regulaminowym czasie gry na dwadzieścia sekund przed końcem czwartej kwarty na tablicy wyników widniał remis 73:73, a piłkę mieli goście. Ich próba okazała się nieskuteczna, więc sędziowie musieli zarządzić dogrywkę, którą lepiej rozpoczęli... sopocianie. Michał Hlebowicki zdobył pięć oczek z rzędu i wydawało się, że tym razem Trefl nie odpuści. Kilka udanych akcji gospodarzy, w tym trafienie z dystansu Łukasza Wiśniewskiego na kilka sekund przed końcem dodatkowych pięciu minut, pozwoliło jednak Polpharmie uciec spod stryczka - do wyłonienia zwycięzcy potrzebna była kolejna dogrywka, w której gospodarze nie dali już sobie odebrać wygranej.
- W takich meczach, jak ten, miejscowym zawsze pomaga ich sala. Kiedy my wychodziliśmy na kilkupunktowe prowadzenie, oni oddawali rzuty z nieprawdopodobnych pozycji i piłka wpadała do kosza - opowiada Kowalczuk, dodając po chwili - To może podłamać każdy zespół - gdy ciężko budujesz przewagę, dobrze bronisz, zmuszasz rywala do rzutów z trudnych pozycji, a mimo to tracisz punkty.
W całym meczu podopieczni Miliji Bogicevicia celnie przymierzyli aż 14 razy z 30 prób z dystansu, a jeden Łukasz Majewski trafił prawie tyle samo trójek (pięć) co cały zespół Trefla (sześć). - Były takie momenty w tym spotkaniu, że udawało nam się odskoczyć na kilka oczek i co się wtedy działo? Gospodarzom wpadały dwie, trzy trójki i przewaga automatycznie malała prawie do zera - wyjaśnia Kowalczuk. Trefl ogółem zanotował skuteczność z gry niższą o osiem procent od rywala (41 do 49) i to właśnie w tym elemencie należy upatrywać przyczyn porażki.
Sopocianie mieli bowiem więcej przechwytów od Polpharmy (12-9), mniej strat (12-18) i zebrali więcej piłek (43-40), w tym także ofensywnych (16-8). - O ile nasza skuteczność pozostawia wiele do życzenia, o tyle w innych elementach zaprezentowaliśmy się bardzo dobrze. Przede wszystkim kontrolowaliśmy sytuację na tablicach i wielka w tym zasługa Marcina - dodaje zawodnik Trefla mając na myśli Marcina Stefańskiego. Skrzydłowy dwoił się i troił w tym meczu i do 19 punktów dodał dziewięć zbiórek, z czego siedem na atakowanej tablicy. 12 ogółem miał zaś Lawrence Kinnard.
Mimo tych wszystkich pozytywów Trefl przegrał jednak pierwszy mecz i w drugim u siebie zagra z nożem na gardle. Każdy błąd może kosztować bowiem beniaminka brązowy medal, lecz tej myśli w Sopocie nikt nie dopuszcza do głosu. - Wiemy co musimy poprawić, więc w naszej hali z pewnością postawimy bardzo twarde warunki Polpharmie i nie odpuścimy ani na moment. Przegrywamy w serii 0-1, ale to nie znaczy, że już wszystko stracone. Wręcz przeciwnie - mamy jeszcze o co walczyć i jesteśmy do tego meczu bardzo dobrze przygotowani - kończy Kowalczuk.