Cztery lata temu na Mistrzostwach Świata w Japonii Turcja mierzyła się ze Słowenią w 1/8 finału i okazała się lepsza 90:84. Spośród wszystkich graczy, którzy są obecnie w składzie drużyny prowadzonej przez Bogdana Tanjevicia, tylko trójka pamięta tamto spotkanie. To, ogrywający obecnie marginalną rolę w zespole, Cenk Akyol oraz duet dwóch dzisiejszych gwiazd, które w 2006 roku nie wystąpiły jeszcze we wspomnianym spotkaniu: Ersan Ilyasova i Semih Erden.
Zdecydowanie więcej koszykarzy słoweńskich pamięta tamten pojedynek: Jaka Laković, Sani Becirović, Bostjan Nachbar, Goran Dragić, Uros Slokar i Primoż Breżec, czyli dokładnie połowa składu powołanego na turecki turniej przez szkoleniowca Memi Becirovicia. Czy owe doświadczenie można traktować jako atut reprezentacji z Bałkanów? Prawdopodobnie nie, wszak przez cztery sezony obydwie drużyny rozegrały wiele mniej lub bardziej ważnych meczów. Pozaboiskowe sprawy i dawne urazy bądź chęć wzięciu rewanżu - wszystko to nie będzie się więc liczyło w środowym spotkaniu.
O ostatecznym sukcesie Turcji lub Słowenii zadecyduje psychika. Jeśli ekipa znad Bosforu będzie umiała poradzić sobie z obciążeniem i presją, wywieraną przez fanów, wówczas prawdopodobnie rywale nie będą mieli za wiele do powiedzenia. Trenerowi Tanjeviciowi udało się bowiem stworzyć prawdziwie zgrany zespół. Turcy od początku turnieju prezentują się świetnie zarówno w ataku, jak i w obronie. Póki co jeszcze nikt nie znalazł recepty na kombinacyjną strefę, w której przestrzeni bliżej kosza pilnują bardzo wysocy i równocześnie szybcy skrzydłowi lub środkowi: wspomniani Erden (211) i Ilyasova (208), a także Hidayet Turkoglu (208) oraz Omer Asik (214).
Na domiar złego dla przeciwników, również na obwodzie Turcja ma koszykarzy imponujących warunkami fizycznymi i dobrą defensywą. Playmaker Kerem Tunceri mierzy 194 cm, jego zmiennik Ender Arslan 190, a rozgrywający fantastyczny turniej i aspirujący do nagrody dla najlepszego obrońcy imprezy Sinan Guler - 193. W meczu 1/8 finału fizyczną koszykówkę przeciwko gospodarzowi Mistrzostw Świata zaprezentowała, słynąca z graczy o niebywałej motoryce i atletyzmie, Francja i skończyło się to dla niej... osiemnastopunktową porażką. "Trójkolorowi" nijak nie byli w stanie przedostać się pod kosz, zaś będąc cały czas pod presją na obwodzie, nie trafiali z czystych pozycji.
Dlatego więc jeśli drużyna Słowenii marzy o awansie do półfinału czempionatu, musi zagrać zupełnie inaczej, niż Francuzi - szybciej i bardziej kreatywnie. Każda próba gry utartą zagrywką, lub notoryczne pchanie się pod kosz, może się bowiem skończyć dla zespołu trenera Becirovicia bolesnym starciem ze ścianą tureckich podkoszowych, którzy każdy niecelny rzut starają się zamienić na szybką kontrę, w których bryluje Guler.
Wiele będzie zależało więc od duetu rozgrywających, czyli Lakovicia i Dragicia. W przeszłości jeden był zmiennikiem drugiego, zaś teraz obecny szkoleniowiec zespołu widzi równocześnie miejsce na parkiecie dla nich obu, co wpłynęło korzystnie na grę całej ekipy. Gracz Barcelony posiada lepszy rzut z dystansu i wystarczy niewiele wolnej przestrzeni by zdecydował się na próbę z dystansu, zaś obrońca Phoenix specjalizuje się w szybkich wejściach na kosz po akcjach pick and roll. Ta wszechstronność może się okazać przewagą Słowenii w starciu z wysokimi i silnymi rywalami.
Do zwycięstwa nad Turcją, Słoweńcy potrzebują jednak dobrej gry wysokich, a konkretne wyższego od przeciwników Primoża Breżeca. Doświadczony środkowy póki co notuje przeciętny turniej, lecz nadzieją fanów z Kraju Liścia Lipy jest jego postawa z meczu przeciwko Brazylii. Mając naprzeciwko siebie Andersona Varejao i Tiago Splittera, center Milwauke Bucks rzucił 16 punktów. Jeśli powtórzy ten wynik przeciwko Asikowi czy Erdenowi, Słowenii będzie grało się o wiele łatwiej.
Wszystko tak naprawdę rozegra się jednak w głowach zawodników. Słowenia nie musi tego spotkania wygrać - dla niej sam awans do ćwierćfinału mistrzostw jest historycznym sukcesem, aczkolwiek apetyt rośnie w miarę jedzenia. Koszykarze trenera Becirovicia nie wyjdą jednak na parkiet tak spięci, jak Turcja, dla której porażka w tej fazie turnieju, przy piętnastotysięcznej widowni, byłaby prawdziwą katastrofą. Jedno jest pewne - w środowy wieczór czekają nas wielkie emocje.