Największym problemem ŁKS-u w dotychczasowych spotkaniach była fatalna skuteczność. W pięciu meczach łodzianie nie wykorzystali aż 51 (!) rzutów wolnych. Gdyby nie ten element, bilans zwycięstw mógłby być zdecydowanie lepszy, a wcale nie jest lepiej przy rzutach z gry.
- To, z kim gramy, jest właściwie nieistotne, bo głównym przeciwnikiem jesteśmy my sami - trafnie zauważa Filip Kenig, zawodnik i manager ŁKS Koszykówka Męska.
Czy zawodnicy, którzy przez kilka albo kilkanaście lat grają w koszykówkę na ligowym poziomie, mogą w ciągu tygodnia zapomnieć, jak się trafia do kosza i do tego, wszyscy w tym samym czasie?
- Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego tak ostatnio gramy. Jesteśmy naprawdę bardzo zmobilizowani, ale w pewnym momencie uchodzi z nas powietrze, przestajemy trafiać i rywale nam uciekają. Właściwie w każdym meczu ostatnia kwarta należy do nas, odrabiamy wtedy straty, co pokazuje, że jest potencjał w tej drużynie, ale musimy tak grać przez całe 40 minut - mówi Marcin Salamonik.
Statystyki jednak nie kłamią. Zawodnicy, którzy w poprzednich sezonach trafiali niemal seryjnie za 3 punkty, teraz nie potrafią tego uczynić. Przez 5 meczów, Piotr Trepka zdobył jedną "trójkę" (na 12 prób), a Bartłomiej Szczepaniak trafił do kosza zza linii 6,75 trzykrotnie, jednak potrzebował na to aż 22 rzutów. Nie jest lepiej z innymi obwodowymi zawodnikami: Dariuszem Kalinowskim (3/15) i Michałem Krajewskim (2/9).
Załamania grą swoich podopiecznych nie kryje trener zespołu Piotr Zych, który po porażce z MKS-em Dąbrowa Górnicza podał się do dymisji.
- Trzeba powiedzieć wyraźnie, że przegraliśmy czwarte spotkanie i musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Nie da się zgonić wszystkiego na terminarz, bo on tego nie wyjaśnia. Porozmawiam z prezesem i oddaję się do dyspozycji zarządu - mówił w ubiegły weekend.
Dymisja szkoleniowca nie została jednak przyjęta i w sobotę Zych spróbuje poprowadzić ŁKS do przełamania w meczu wyjazdowym z GKS-em Tychy.