NBA: Wszystko zostaje w rodzinie. Gortat krótko i na zero

Siódmą wygraną w ósmym meczu odnieśli koszykarze z Florydy. Drużyna prowadzona przez Stana Van Gundy'ego pokonała Detroit Pistons. Starcie braci Gasol wygrał Pau, ale to Marc cieszył się ze zwycięstwa.

Magic musieli się trochę napocić, aby uporać się z Tłokami. W pierwszej kwarcie przegrywali nawet 8:16. Dopiero w ostatniej odsłonie gospodarzom udało się rozstrzygnąć losy spotkania. - Lubimy i wiemy jak z nimi grać. Jednak w czwartej kwarcie to oni byli na nas przygotowani - powiedział Tayshuan Prince.

Spory wkład w porażkę Detroit miał duet rezerwowych J.J. Redick - Mickael Pietrus. To właśnie oni pozbawili rywali pięciopunktowego prowadzenia. Redick dwukrotnie trafił z dystansu, a Pietrus dołożył pięć oczek i Magic odskoczyli na 83:75.

- Powinniśmy rozstrzygnąć ten mecz na swoją korzyść. Cały czas byliśmy blisko wygranej, ale nie potrafiliśmy jej sobie zapewnić - stwierdził Charlie Villanueva. Tłoki przegrały po raz czwarty w pięciu spotkaniach.

Jego kolega z drużyny, Ben Wallace dzięki dziewięciu zebranym piłkom przekroczył 10 tysięcy zbiórek w karierze.

Marcin Gortat nie zaliczy tego występu do udanych. Zagrał zaledwie 8 minut. Nie zdobył żadnego punktu, dwie piłki padły jego łupem na tablicach. Ponadto raz asystował i faulował przeciwnika. Ukarano go także przewinieniem technicznym za dyskusje z sędziami.

Słabszy mecz rozegrał także lider drużyny, Dwight Howard. Środkowy zdobył 9 punktów i zebrał 14 piłek w 40 minut.

Orlando Magic - Detroit Pistons 90:79 (18:23, 25:22, 21:16, 26:18)

(Lewis 20, Carter 13, Pietrus 13 (5zb) - Prince 16, Stuckey 14 (5as), Hamilton 12, Villanueva 12 (5zb)

Powrót na właściwe tory był hasłem przewodnim podopiecznych Phila Jacksona na spotkanie z Memphis Grizzlies. Plany pokrzyżował im jednak między innymi Mike Conley, który w czwartej kwarcie zdobył 10 ze swoich 28 punktów.

- Nasz zespół rywalizował z jedną z najlepszych ekip w NBA. Moja drużyna zasłużyła na zwycięstwo - stwierdził Lionel Hollins. Jego podopieczni do ostatnich sekund drżeli o wygraną. Mogli uniknąć stresu, gdyby otrzymali dobry rytm gry z początku czwartej kwarty, w której po trafieniach między innymi Sama Younga i O.J. Mayo miejscowi prowadzili 78:65. Roztrwonili jednak całą swoją przewagę i mogło się to nich zemścić.

Na dziewięć sekund przed końcem Conley stracił piłkę na rzecz Pau Gasola. Zgodnie z przewidywaniami decydujący rzut miał oddać Kobe Bryant. Ten jednak oddał ją do Rona Artesta, którego trzypunktowa próba została zablokowana przez Rudy'ego Gay'a.

Czwarte zwycięstwo z rzędu Grizzlies i zarazem trzecia kolejna porażka Jeziorowców stały się faktem. Lakers taką serię mają po raz pierwszy od lutego 2008 roku.

Spotkanie w FedExForum miało swój dodatkowy smaczek, gdyż było to starcie braci Gasol. Indywidualnie wygrał je Pau (15:10). Więcej powodów do radości miał jednak Marc, ponieważ to jego zespół okazał się lepszy.

29 punktów dla Lakers zdobył Bryant, ale miał spore problemy ze skutecznością. Trafił zaledwie dziewięć razy na 25 prób. - Kobe widząc, że nikt nie kwapi się do ataku wziął ciężar gry na siebie. Reszta musi mu jednak pomóc - tłumaczył słabszy występ swojego lidera Jackson.

Memphis Grizzlies - Los Angeles Lakers 98:96 (27:27, 24:22, 19:16, 28:31)

(Conley 28, Gay 14 (5zb), Randolph 13 (8zb) - Bryant 29 (7zb, 5as), Gasol 15 (14zb), Artest 12)

Status najlepszej drużyny w obecnym sezonie NBA podtrzymali San Antonio Spurs. Ostrogi w bardzo dobrym stylu pokonały Golden State Warriors. Ozdobą spotkania było pierwsze od ponad dwóch lat triple - double Tima Duncana. Zawodnik z Teksasu miał 15 punktów, 18 zbiórek i 11 asyst.

Przyjezdni nie mieli żadnych problemów z pokonaniem będącym w kryzysie rywalem. Spurs systematycznie zwiększali swoje prowadzenie, które w szczytowym punkcie sięgnęło 23 oczek. Wojownicy byli nimi jedynie z nazwy. W całym spotkaniu tylko raz zagrozili San Antonio. Na 6:49 przed końcem po trójce najlepszego w ich szeregach Stephena Curry'ego (32pkt) udało im się zbliżyć na 88:100.

Goście szybko odpowiedzieli i rozwiali ostatnią nadzieję gospodarzy na zwycięstwo. W ekipie z Teksasu bardzo dobrze spisał się Manu Ginobili. Argentyńczyk zdobył 27 oczek.

Golden State Warriors - San Antonio Spurs 98:118 (26:30, 22:28, 25:33, 25:27)

(Curry 32 (5as), Lee 18 (7zb, 5as), Wright 13 (5zb) - Ginobili 27 (6zb), Blair 16 (10zb), Duncan 15 (18zb, 11as)

Pozostałe mecze:

Cleveland Cavaliers - Boston Celtics 87:106 (23:21, 22:35, 20:24, 22:26

(Varejao 16 (12zb), Gibson 16, Sessions 14 - Rondo 23 (12as, 5zb), Davis 17 (11zb), Allen 12)

Philadelphia 76ers - Portland Trail Blazers 88:79 (29:29, 18:17, 19:22, 22:11)

(Brand 18, Holiday 11, Nocioni 11 (5zb) - Matthews 26, Aldridge 20 (12zb), Roy 10)

New York Knicks - New Jersey Nets 111:100 (30:28, 25:30, 33:15, 23:27)

(Stoudemire 35 (9zb), Chandler 27 (11zb), Felton 21 (10as, 7zb) - Lopez 36 (5zb), Farmar 17, Outlaw 13)

Sacramento Kings - Indiana Pacers 98:107 (23:22, 29:30, 17:28, 29:27)

(Udrih 24, Cousins 20 (8zb), Evans 16 (9as, 7zb) - Granger 37 (7zb), Collison 17 (6as), Hibbert 16 (8zb))

Komentarze (0)