Teraz walczysz na całego, odpoczywać będziesz w sobotę! - wywiad z Lorinzą Harringtonem, obrońcą Trefla Sopot

Amerykański rozgrywający Lorinza Harrington nie jest typem koszykarza, który pcha się na pierwszy plan kosztem dobra ogółu. Dlatego w meczu z Anwilem Włocławek pierwsze skrzypce grali Filip Dylewicz i Slobodan Ljubotina, zaś Harrington tylko uzupełniał ich wtedy, gdy potrzebowali wparcia, a i tak zakończył spotkanie jako koszykarz o najlepszym wskaźniku efektywności +/-. O tych aspektach piątkowego starcia Amerykanin opowiada specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Po dwóch porażkach w Ergo Arenie nikt nie spodziewał się waszej wygranej w Hali Mistrzów. Tymczasem w bardzo dobrym stylu pokonaliście Anwil...

Lorinza Harrington: To było wyjątkowe ciężkie starcie. Przed tym meczem spędziliśmy naprawdę wiele czasu w drodze, podróżując na zawody Pucharu Polski, a później część z nas musiała zagrać kilkadziesiąt minut w tym pojedynku, więc mieliśmy prawo być zmęczeni. Tymczasem nie było dla nas żadnych wymówek. Przeciwko Anwilowi musieliśmy wyjść na parkiet i grać wyjątkowo dobry basket przez 40 minut. A przecież nie mogliśmy rotować pełnym składem. Na szczęście ci, którzy grali, wspięli się na wyżyny swoich umiejętności. To dla nas bardzo cenne zwycięstwo.

Pomimo tych wszystkich problemów, bardzo szybko objęliście prowadzenie w tym meczu. Takie było założenie trenera Muiznieksa? Nie bawić się z Anwilem w wymianę ciosów tylko spróbować zbudować sobie przewagę kilku oczek tak szybko, jak tylko się da i później jej bronić?

- Tak. Trener pamiętał z zeszłego sezonu jak ciężko rywalizuje się z włocławianami w ich własnej hali, jeśli pozwoli się na to, by to oni dyktowali tempo gry. Bardzo potrzebowaliśmy tego zwycięstwa, więc staraliśmy się narzucić swoje warunki tak szybko, jak to tylko możliwe.

Jak już wspomniałeś na początku, w tym meczu nie mógł zagrać wasz podstawowy środkowy Dragan Ceranić, a już w trakcie spotkania kontuzji doznał Marcin Stefański. Innymi słowy, graliście tylko z jednym centrem...

- Tak, ale Slobo (Slobodan Ljubotina - przyp. M.F.) spisał się znakomicie. On doskonale wiedział przed rozpoczęciem spotkania, że musi być przygotowany do walki przez czterdzieści minut i generalnie widać było po nim, że to przeżywa. Jak dotąd pełnił przecież rolę rezerwowego. Trochę się baliśmy, że Anwil będzie chciał wykorzystać ten fakt i spróbować dogrywać więcej piłek pod kosz, by wymusić jego faule, ale okazało się, że Slobo piąte przewinienie popełnił dopiero chyba w 39. minucie meczu. Do tego czasu to on wymuszał faule rywali, często stawał na linii osobistych, walczył jak lew na tablicach i trafił bardzo ważną trójkę pod koniec meczu.

D.J. Thompson z Anwilu powiedział, że Trefl wygrał ten mecz dlatego, że bardziej chciał tego dokonać. Zgodzisz się z tym?

- Tak, myślę, że chcieliśmy zwyciężyć mocniej niż gospodarze. Oni starali się, ale my byliśmy żądni tej wygranej, bo wiedzieliśmy, że w przypadku porażki nasza sytuacja będzie o wiele bardziej skomplikowana. Przecież wcześniej przegraliśmy i z Asseco Prokomem, i z Energą Czarnymi. Jeśli jeszcze mielibyśmy przegrać z Anwilem to byłby to już dramat. Na szczęście nasze nastawienie i chęć wygrania tego meczu pozwoliły nam wywieźć bardzo cenne dwa punkty z Hali Mistrzów.

Trener Karlis Muiznieks rotował właściwie tylko siódemką koszykarzy. Nie baliście się, że pod koniec zabraknie wam sił?

- Trochę tak. Taki mecz to wielki wysiłek i dobrze jest, gdy są zmiennicy, którzy pozwalają odetchnąć te kilka czy kilkanaście minut. Utrata Marcina już na początku meczu jeszcze dodatkowo podcięła nam skrzydła, ale na szczęście byliśmy w stanie zmotywować się na tyle, by nie zajmować się sprawami pobocznymi. Skupialiśmy się tylko na każdej kolejnej akcji i ostatecznie dowieźliśmy wygraną do końca.

Właściwie wszystkie najtrudniejsze mecze już za wami. Graliście już z Asseco, Czarnymi, Anwilem. Rundę rewanżową rozpoczniecie od nieco łatwiejszych starć. Wygląda więc na to, że jest szansa byście zadomowili się na drugim miejscu w tabeli na dłużej...

- Obyś miał rację, ale nie wolno nam lekceważyć żadnego zespołu. Kluczem do sukcesu jest równe traktowanie każdego przeciwnika. Tylko wtedy można uniknąć problemów, które powoduje dekoncentracja czy złe nastawienie. Przecież każdy zespół będzie chciał poprawić swoją sytuację w tabeli, nie tylko my. Musimy o tym pamiętać.

Sytuacja byłaby jeszcze lepsza gdyby nie te porażki z Asseco Prokomem i Energą Czarnymi. Tak z perspektywy czasu, na spokojnie, dało się ich uniknąć, czy po prostu rywale byli lepsi?

- Mam wrażenie, że mogliśmy uniknąć przynajmniej jednej z nich, mam tutaj na myśli mecz z Asseco Prokomem, moim byłym klubem. Potraktowałem tamtą rywalizację bardzo osobiście i po zakończeniu dogrywki długo dochodziłem do siebie. Mogliśmy wygrać tamto starcie, ale teraz chyba nie ma już sensu tego rozpamiętywać. Mam nadzieję, że wynieśliśmy z tamtej porażki jakieś wnioski i ta sytuacja już się nigdy nie powtórzy.

Mówisz, że osobiście potraktowałeś rywalizację z gdynianami. Chciałeś coś komuś udowodnić?

- Nikomu nie chciałem niczego udowadniać, że np. ktoś dokonał złego wyboru nie przedłużając ze mną umowy czy coś w tym guście. Na każdy mecz staram się koncentrować tak samo, aczkolwiek zawsze gdzieś z tyłu głowy jest ta świadomość, że grasz przeciwko swojemu byłemu pracodawcy. Ja chcę by po prostu o mnie pamiętano i staram się grać w każdym meczu tak, aby nie popełniać żadnych błędów. I nie ma tutaj znaczenia czy mierzę się z Asseco Prokomem czy Anwilem. Oba pojedynki były dla mnie tak samo istotne.

Wracając zatem do pojedynku z włocławianami. Wiesz, że miałeś najlepszy wskaźnik +/- ze wszystkich koszykarzy grających w tamtym meczu? Wyniósł on 12 punktów, podczas gdy średnia reszty twoich kolegów z drużyna była na poziomie czterech.

- Nie, nie wiedziałem tego, ale to tylko powód by się cieszyć. Trener pozwala mi grać tak, jak lubię, daje mi swobodę w podejmowaniu decyzji i takie coś zdecydowanie mi pomaga. Wtedy czuję, że nic mnie nie ogranicza i mogę pomóc swojemu zespołowi. Oczywiście, mamy pewne schematy, które staram się realizować, ale razem z moimi partnerami z drużyny czasami chcemy zagrać nieszablonowo by wprowadzić element zaskoczenia. Przeciwko Anwilowi czułem się na początku trochę zmęczony i zablokowany, ale w pewnym momencie powiedziałem sobie: "Dość, teraz walczysz na całego, odpoczywać będziesz w sobotę!" I poskutkowało (śmiech). I może nie zagrałem jakiegoś wybitnie dobrego meczu w ataku, myślę, że zrobiłem sporo małych rzeczy, które ostatecznie pomogły nam wygrać. Byłem w odpowiednich miejscach o odpowiednim czasie.

Grałeś przeciwko swoim rodakom, D.J. Thompsonowi i Chrisowi Thomasowi. Powszechna jest opinia, że obaj nie prezentują się na tyle, na ile pozwalałby ich umiejętności. A ty jak ich ocenisz?

- Nie lubię komentować gry rywala. Wolę koncentrować się na swoim zespole. Obaj na pewno są klasowymi zawodnikami, ale nie wiem jaki poziom mieli by prezentować, żeby opinia na ich temat uległa zmianie.

To w takim razie jak skomentujesz występ swojego kolegi z drużyny, Filipa Dylewicza?

- Zagrał fantastycznie. Miał 24 punkty i 10 zbiórek, czyli double-double na poziomie NBA. My już na samym początku zobaczyliśmy, że Dylu jest w gazie, więc podawaliśmy mu piłki, a on już wiedział co z nimi robić. Uważam jednak, że ciężko byłoby nam wygrać gdyby nie inni zawodnicy. Każdy z nas, który pojawiał się na parkiecie, dał z siebie tyle, ile mógł i dzięki temu wygraliśmy jako zespół.

Rok temu grałeś w Asseco Prokomie Gdynia, teraz reprezentujesz Trefl Sopot. Jak porównałbyś oba te kluby?

- Przede wszystkim jest wiele różnic, o których nie chciałbym mówić. Ja nie jestem typem człowieka, który narzekałby na coś głośno. Jeśli coś mi nie pasuje, wolę to przemilczeć. Cieszę się z tego, gdzie jestem i w jakiej gram drużynie. Nic innego mnie nie interesuje teraz.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×