Michał Fałkowski: Pokonaliście Anwil różnicą piętnastu oczek, ale ostateczny wynik chyba nie odzwierciedla przebiegu meczu...
Gerald Green: Na pewno nie. Anwil to trudny przeciwnik, który pokazał, że potrafi walczyć z najlepszymi. Walka w tej hali nie była niczym prostym i musieliśmy włożyć w ten mecz sporo serca, zanim odnieśliśmy sukces.
To był dobry mecz w waszym wykonaniu?
- Wiesz, my przede wszystkim potrzebowaliśmy zwycięstwa i nie obchodziło nas za bardzo w jakim stylu je osiągniemy. Źle się wyraziłem... Oczywiście najlepiej byłoby wygrać mecz i zagrać bardzo dobrze stylowo, ale w gruncie rzeczy każdy z nas wiedział, że lepsze będzie zwycięstwo po słabym meczu, niż przegrana po pięknym.
W Polsce mówi się "po trupach, a do celu"...
- Tak, coś w tym guście. My przed meczem powiedzieliśmy sobie, że po prostu musimy wygrać to spotkanie jeśli nadal chcemy liczyć się w grze o awans. Nasze plany bardzo mocno pokrzyżowała porażka z Pepsi Casertą, dlatego teraz nie mamy już wyjścia - musimy wygrywać. Stąd już na samym początku meczu z Anwilem zaczęliśmy grać bardzo intensywnie i szybko. Chcieliśmy zmusić rywala do tego, by nie grał swojej ulubionej koszykówki, a ponadto spróbować zmęczyć go naszymi szybkim akcjami w ataku. Okazało się jednak, że w włocławianie to naprawdę dobry przeciwnik, bo ile razy odskakiwaliśmy na nieznacznie prowadzenie, każdorazowo udawało im się wrócić do gry.
Co się stało w drugiej kwarcie? Wydawało się, jakbyście w ogóle nie byli skoncentrowani na tym, co się dzieje na parkiecie?
- Nie sądzę by to była kwestia koncentracji. Po prostu nie trafiliśmy kilku prostych rzutów, podjęliśmy kilka niepotrzebnych prób, co gospodarze świetnie wykorzystali. Zrobili kilka kontrataków, zagrali kilka bardzo dobrych akcji i zmniejszyli nasze prowadzenie, a potem nawet zaczęli wygrywać. Nie uważam jednak byśmy mieli problemy z koncentracją. Po prostu gdy Anwil trafiał raz za razem zapomnieliśmy trochę, że musimy grać jak zespół i każdy starał się odwrócić losy meczu na własną rękę. Staraliśmy się mocno, ale każdy sam i to nas zupełnie zgubiło. Zaczęliśmy rzucać na siłę, przez ręce, po zaledwie kilku sekundach akcji... Kompletnie bez sensu.
To samo przydarzyło się także w trzeciej kwarcie. Prowadziliście już 48:40 by za chwilę stracić dziesięć oczek z rzędu. Co tym razem było przyczyną?
- To samo. Pamiętam, że faul techniczny otrzymał Qyntel Woods, więc rywale stanęli na linii rzutów wolnych, a po chwili trafili bodajże dwie lub trzy trójki. To na pewno dodało im sił, a nam nieco podcięło skrzydła (nomen omen - Krasnie Krylia to z języka rosyjskiego "czerwone skrzydła"). Myślę, że nie może być tutaj mowy o jakiejś dekoncentracji. Po prostu w tym meczu spotkały się dwie solidne drużyny, które walczyły z sobą o każdą piłkę. Czasami tak się mecz układa, że jedna ekipa wypracowuje sobie kilka oczek przewagi, potem je traci i znowu stara się odskoczyć, aż wreszcie temu drugiemu zespołowi brakuje już czasu na odrobienie strat. Tak też było dzisiaj.
Porównanie Anwilu do waszego zespołu jest chyba nieco na wyrost. Zarabiasz pewnie tyle, ile kilku graczy włocławskiego klubu, a Primoż Breżec tyle, ile cały zespół...
- Ale to nie ma znaczenia. Pieniądze nie grają. Oczywiście pensja jest tym większa, im jesteś lepszy, ale generalnie liczy się przede wszystkim serce i pomysł na grę. Wiem, że Anwil przechodzi teraz jakieś problemy, ale mam wrażenie, że potencjał tego zespołu jest naprawdę duży. Zresztą, gdyby byli słabi, to nie męczylibyśmy się z wygraniem tego meczu przez trzy i pół kwarty.
W czwartej kwarcie zagraliście kawałek niesamowitej koszykówki. Anwil zmieniał defensywę, a wy i tak punktowaliście albo po akcjach pick and roll, albo po rozrzuceniu piłki na obwodzie...
- Tak, czwarta kwarta była w naszym wykonaniu bardzo dobra i powiem ci dlaczego. Oczywiście, każdy trener wskazałby w tym miejscu na naszą defensywę, bo przez kilka dobrych minut Anwil nie potrafił zdobyć punkty, ale jest jeszcze jedna rzecz - poruszanie się bez piłki. Nasi rozgrywający praktycznie nie musieli się zbytnio wysilać, bo czterej pozostali koszykarze biegali w ten sposób po parkiecie, że każdorazowo była opcja zagrania kilku schematów. Wystarczało tylko podawać piłkę w odpowiednie miejsca i padały punkty.
W czwartej kwarcie zagraliście wspaniale, ale w drugiej bardzo słabo. Jak to możliwe by w jednym meczu rozegrać dwie, aż tak diametralnie różne od siebie kwarty?
- To już pytanie nie do mnie, ale do trenera. Ja powiem tyle, że zdajemy sobie sprawę, że te wahania to nasza największa bolączka i niestety przegraliśmy już kilka meczów przez to.
Jeśli zapytam o twój indywidualny występ, z pewnością odpowiesz, że nie patrzysz na statystyki, bo ważniejsze jest dobro zespołu. Zapytam cię więc o ten wsad z czwartej kwarty. Wyskok nadal godny zwycięzcy konkursu wsadów NBA, ale tak naprawdę nie wykonałeś niczego niezwykłego...
- Haha, a co miałem zrobić (śmiech)? No dobra, może i mogłem wykonać jakiś obrót czy coś innego, ale akurat wymyśliłem sobie w tym ułamku sekundy, kiedy biegłem na kosz, że po prostu wyskoczę tak wysoko, jak tylko się da i z impetem włożę piłkę do kosza. Mimo wszystko chyba się udało, co?
Na pewno. Nie żal ci, że nie grasz już w NBA?
- Trochę mi żal. Każdemu byłoby żal, choć muszę powiedzieć, że gra tutaj w Europie podoba mi się coraz bardziej. Kiedyś tak nie myślałem, ale teraz mówię szczerze, że w koszykówkę naprawdę da się grać poza NBA na bardzo dobrym poziomie.
Trochę to naciągane...
- Naprawdę tak jest. Tęsknię za NBA, żałuję, że już tam nie gram, ale naprawdę kocham grę w Europie. Rozgrywki tutaj też mają swój specyficzny klimat, choć NBA to NBA i nic się nie może równać z tą ligą. Mimo wszystko na razie nie planuję powrotu do Stanów Zjednoczonych i najbliższe kilka lat spędzę tutaj. Rosja to wspaniały kraj, o nic nie muszę się tutaj martwić a mogę koncentrować się tylko na koszykówce. Zupełnie jak w NBA.