Mateusz Zborowski: Jak rozpoczęła się twoja przygoda z koszykówką?
Leszek Karwowski: Rozpoczęła się dosyć dawno, jakieś 28 lat temu. Obejrzałem w telewizji mecz Chicago Bulls, zobaczyłem w akcji Scottie Pippena i się najzwyczajniej w świecie zakochałem w koszykówce!
Mecz, do którego wracasz pamięcią?
- Nie wracam w ogóle.
Koszykarski idol?
- Jak już wspomniałem, Scottie Pippen.
Ulubiona forma spędzania wolnego czasu?
- Czytanie książek i przebywanie w gronie rodzinnym.
Ideał kobiety?
- Moja żona oczywiście.
Gdybyś nie został koszykarzem to?
- W moim słowniku nie występuje słowo gdyby.
Twoja mocna strona?
- O moich mocnych stronach powinien mówić ktoś kto mnie dobrze zna, ja mogę się chwalić, że mam ich wiele, ale myślę że w tej chwili potrafię scalić zespół Politechniki.
Twoja słabość?
- Ptasie mleczko (śmiech).
Ulubiony napój?
- Herbata.
Trener, którego najlepiej wspominasz?
- Od każdego się czegoś nauczyłem. Każdy z nich sprzedał jakąś myśl, którą noszę w sobie.
Czego byś nigdy w życiu nie zrobił?
- Wszystko co miałem zrobić, to zrobiłem.
Największe marzenie?
- Żeby wszyscy ludzie chodzili uśmiechnięci.
3 rzeczy, które zabierzesz na bezludną wyspę?
- To jest dobre pytanie, ponieważ w 2012 roku ma nastąpić przebiegunowienie Ziemi, to być może zabiorę jakąś książkę, których posiadam dosyć sporo w swojej bibliotece.
Życiowe motto?
- Z miłości do życia i ludzi.
Idealny kandydat na trenera kadry?
- Myślę, że idealnego kandydata nie ma. Każdy ma swoje mocne i słabe strony, ponieważ żyjemy w świecie dualnym to raczej bardziej chodzi o sztab szkoleniowy ludzi, którzy zmobilizują ten zespół do tego, że uwierzy, że jest w stanie zajść wysoko.