Trafiałem kluczowe rzuty - wywiad z Torey'em Thomasem, rozgrywającym PGE Turowa Zgorzelec

Torey Thomas zdobył 23 punkty i miał cztery zbiórki w starciu z Anwilem Włocławek, ale to nie statystyki były najważniejsze. Ważniejsze było to, że Amerykanin trafiał kluczowe rzuty w końcówce meczu, wygrał zawody dla PGE Turowa Zgorzelec i jak mówili po spotkaniu rywale, ukradł to spotkanie. - Akurat tak się złożyło, że musiałem oddawać decydujące rzuty. Cieszę się, że inni mnie doceniają - mówił po ostatniej syrenie amerykański rozgrywający.

Michał Fałkowski: Spodziewaliście się tak trudnego meczu?

Torey Thomas: Zdecydowanie tak. Ktoś mógłby powiedzieć, że Anwil jest w dołku i dlatego ten mecz będzie dla nas bardzo łatwy, ale ja tak nie sądziłem. Graliśmy już z Anwilem w tym sezonie, graliśmy z nimi przed rozgrywkami i wiedzieliśmy, że czeka nas kawał ciężkiego i wymagającego starcia.

I żaden z was, koszykarzy Turowa, nie powiedział głośno w szatni - dajcie spokój, nie mamy się czego bać, Anwil jest w kryzysie?

- Nie, tak nie było. Wiedzieliśmy, że odkąd oni znaleźli się w kryzysie, każdy mecz będzie dla nich czymś w rodzaju "być albo nie być". To z kolei zawsze wyzwala w zespole dodatkowe siły, motywację i chęć pokazania wszystkim, że jednak nie jest tak, jak się pisze w prasie. Dlatego po raz kolejny powtórzę - zdawaliśmy sobie sprawę, że mecz z Anwilem do łatwych nie będzie należał i, jak zresztą wszyscy mieli okazje obejrzeć, tak nie był.

Tak jak przed chwilą powiedziałeś - Anwil zaczął mecz naładowany pozytywną energią i z nastawieniem wygrania tego meczu. A co w takim razie stało się z ekipą PGE Turowa Zgorzelec w pierwszych minutach tego spotkania?

- Tak jak już powiedziałem - wiedzieliśmy, że Anwil ruszy ostro do przodu już od samego początku. Jest jednak duża różnica pomiędzy teorią a rzeczywistością i chyba trochę nie byliśmy przygotowani, że oni usiądą na nas aż tak mocno w obronie, a do tego będę trafiać w ataku na tak wysokiej skuteczności. I w miarę jak dokładali kolejne punkty, u nas robiło się coraz bardziej nerwowo.

A może Turów przegrywał, bo na parkiecie nie było Torey’a Thomasa tylko Ivan Koljević?

- Ivan zagrał kapitalny mecz przeciwko Energi Czarnym Słupsk, a że stara sportowa zasada mówi "zwycięskiego składu się nie zmienia", nasz trener uznał, że i przeciwko Anwilowi to on wyjdzie w pierwszej piątce. Ponadto, ja byłem chory w ostatnim czasie i tak naprawdę nie wiedziałem w jakiej będę dyspozycji i czy będę w stanie w ogóle wyjść na parkiet.

Ostatecznie pojawiłeś się na parkiecie i to dość szybko, bo już pod koniec pierwszej kwarty. Gra Turowa zmieniła się wtedy niemalże z akcji na akcję. Zaczęliście odrabiać straty i wyszliście na prowadzenie...

- Mam wpływ na ten zespół i to jest świetne uczucie. Moi koledzy z drużyny ufają mi niezależnie od tego czy za chwilę będę kreował akcję pod któregoś z nich czy będę próbował samemu zdobyć punkty. Tak się złożyło, że od razu jak pojawiłem się na parkiecie, trafiłem z dystansu, a po chwili zdobyłem chyba dwa lub cztery punkty z kontr i to od razu nastawiło mnie pozytywnie. Poczułem się w gazie i wiedziałem, że ten mecz może być mój.

Dokładnie tak też się stało. 23 punkty, cztery zbiórki i cztery faule wymuszone w meczu, w którym żadna drużyna nie zdobywa więcej niż 70 oczek, to bardzo dobry wynik...

- Statystyki są dla statystyków i kibiców, a dla nas, zawodników, i dla trenerów liczy się dorobek zespołu. Najważniejsze, że po meczu z Anwilem mogliśmy dopisać do swojego konta dwa punkty.

Nie bądź taki skromny. Na konferencji prasowej twój wpływ na zwycięstwo drużyny podkreślali nawet trener Anwilu Emir Mutapcić i środkowy Eric Hicks...

- Cieszę się, że tak powiedzieli, ale gdyby to Anwil wygrał ten mecz, a Eric wykonałby decydującą akcję, ja również komplementowałbym jego grę. Wzajemny szacunek to jeden z elementów, dla których koszykówka jest pięknym sportem.

Ciągle nie chcesz mówić o sobie, a tymczasem w pięciu ostatnich minutach meczu zdobyłeś osiem punktów, trafiając m.in. dwukrotnie za trzy. To właśnie dzięki twoim akcjom Turów uciekał Anwilowi na trzy-cztery punkty, gdy gospodarze robili wszystko, by zmniejszyć ten dystans.

- No co ja mogę powiedzieć. Akurat tak się złożyło, że to ja musiałem oddawać decydujące rzuty, a że czułem się dzisiaj wyjątkowo dobrze i pewnie, trafiałem. Słyszałem gdzieś opinię, że ukradłem to spotkanie, ale nie zgadzam się z tym. Po prostu zdobyłem kilka bardzo ważnych punktów, dając drużynie więcej pewności siebie i wiary, że ten mecz będzie nasz. Nie byłoby jednak tych punktów, gdyby nie moi partnerzy. Przecież to oni np. stawiali mi zasłony, robili miejsce na parkiecie, odciągali ode mnie innych obrońców.

To był twój najlepszy mecz w tym sezonie?

- Ofensywnie, na pewno tak. Defensywie to już jednak nie było tak dobrze. Popełniłem kilka błędów, które na pewno mogłem ograniczyć. O ile w ataku czułem się dobrze, o tyle obrona pozostawiała wiele do życzenia. Po tej chorobie wszystko robiłem jakby w spowolnieniu.

To był mecz walki i twardej obrony. Obie drużyny zagrały bardzo dobrze po tej stronie parkietu. Co zatem okazało się kluczowe w tym starciu?

- Chyba byliśmy bardziej pewni siebie. Przy tak defensywnym spotkaniu bardzo liczą się umiejętności gry w ataku pod presją. Mam wrażenie, że my, przechodząc z obrony do ataku, wiedzieliśmy jak rozegrać atak tak, by zdobyć punkty. Anwil grał trochę bardziej nerwowo i końcówce popełnił więcej błędów od nas.

Anwil był do tej pory postrzegany jako zespół ataku. Teraz to się zmienia i włocławianie zdecydowanie lepiej bronią. Powiedz, czy te 69 punktów zdobytych przez Turów to efekt skutecznej defensywy Anwilu czy tego, że akurat mieliście słabszy dzień?

- Anwilowi udało zatrzymać się nasze kontry. W ataku pozycyjnym rzucaliśmy na dobrym procencie, ale szybki atak dał nam w tym spotkaniu raptem kilka punktów, podczas gdy zazwyczaj zdobywamy nim 15-20 oczek. Zdecydowanie zgadzam się z opinią, że to był mecz, w którym spotkały się dwie drużyny, które potrafią grać bardzo skutecznie w defensywie.

Komentarze (0)