Gdy po niespełna trzech minutach pojedynku ekipa Rosy wyszła na 10-punktowe prowadzenie, wydawało się, że podopiecznych Piotra Ignatowicza w meczu ze Startem czeka spacerek. Tymczasem niespełna cztery minuty później, głównie za sprawą Sebastiana Szczepańskiego, Przemysława Łuszczewskiego i Michała Sikory Start zniwelował tę stratę i zaczął wypracowywać własną przewagę.
Na nic zdały się zmiany i przerwy, o które prosił trener Rosy. - Po prostu znów złapał nas syndrom drugiej kwarty - wyłożył Paweł Wiekiera. To właśnie ten zawodnik wziął w końcu na swoje barki ciężar gry. Zanim rywale zorientowali się, że to jego trzeba podwajać, a chwilami nawet i potrajać, sytuacja została opanowana. Jakubowi Zalewskiemu, Arturowi Donigiewiczowi i Piotrowi Kardasiowi nie pozostało więc nic, jak wytrwać przy wyniku na styku do końcówki spotkania i zadać wówczas decydujący cios.
- Podnieśliśmy się po ostatniej porażce, ale liczyliśmy na niespodziankę w Radomiu. Nasza postawa może napawać jednak optymizmem, że teraz zanotujemy marsz w górę tabeli - powiedział tymczasem Michał Sikora ze Startu.
Rosa Radom - Start Olimp Lublin 73:66 (18:22, 16:12, 19:17, 20:15)
Rosa: Wiekiera 19, Donigiewicz 12 (2), Przybylski 10, Kardaś 11 (2), Nikiel 6 oraz Radke 8, Piros 3 (1), Podkowiński 2, Cetnar 0, Maj 0, Urbaniak 0.
Start: Prażmo 15 (1), Łuszczewski 9, Sikora 8, Szymański 7 (1), Zalewski 3 (1) oraz Aleksandrowicz 11 (1), Prostak 9 (3), Myśliwiec 4.