Gotowy do walki - wywiad z Erikiem Hicksem, środkowym Anwilu Włocławek

Gdy mecz koszykówki zostaje zakończony syreną, Eric Hicks zmienia się nie do poznania. Na parkiecie żywioł, który najchętniej zniszczyłby wszystkich przeciwników, którzy stoją mu na drodze do kosza, po meczu sprawiający wrażenie śpiącego i spokojnego. Ogólnie jednak - integralna postać Anwilu Włocławek i często kluczowy rezerwowy. - Mimo, że wychodzę z ławki, zawsze jestem przygotowany do podkoszowej walki - mówi amerykański środkowy w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski: W waszych przedmeczowych założeniach to chyba nie miało być tak ciężkie spotkanie...

Eric Hicks: No nie miało być, ale co zrobić kiedy nie umiemy utrzymać skuteczności rzutowej na solidnym, wysokim poziomie przez więcej niż kilka minut? To już nie pierwszy taki mecz kiedy albo prowadzimy różnicą kilku lub kilkunastu punktów, a potem tracimy kontrolę nad tym co się dzieje, albo gonimy przeciwnika i kiedy go dochodzimy, stajemy. Na szczęście dzisiaj udało się wygrać, aczkolwiek cały czas musimy pracować nad sobą by nie popełniać podobnych błędów w przyszłości.

Co musicie zrobić by tych przestojów w grze było mniej? Na chwilę obecną rzeczywiście jest to największa bolączka Anwilu.

- Nie mam pojęcia, nie ja jestem trenerem. Może musimy grać bardziej rozważnie w ataku? A może właśnie powinniśmy częściej grać na żywioł? Ciężko to sprecyzować, gdyż każdy mecz jest inny i w każdym meczu na parkiecie dzieją się inne rzeczy. Najważniejsze jednak, że dzisiaj udało się wygrać, jest to nasze drugie zwycięstwo z rzędu i wreszcie pokonaliśmy rywala w końcówce. Wcześniej wielokrotnie przegrywaliśmy w ten sposób. A na dodatek uczyniliśmy to w swojej hali, gdzie, nie licząc meczu pucharowego, nie wygraliśmy od bardzo, bardzo dawna.

Jak zwykle podczas meczu zaprezentowałeś kilka żywiołowych akcji i dynamicznych wsadów. Po jednym z nich spojrzałeś na Anthony’ego Fishera, rozgrywającego Kotwicy takim wzrokiem, jakbyś chciał mu powiedzieć, że w strefie podkoszowej nie ma dla niego miejsca…

- Anthony to mój dobry znajomy z czasów college’u. Serdecznie przywitaliśmy się przed meczem, pogawędziliśmy trochę i pożartowaliśmy, ale w trakcie spotkania nie było miejsca na przyjaźń i kiedy stanął mi na drodze w zdobyciu punktów, musiałem mu pokazać, że strefa pod koszem należy tylko do mnie (śmiech)! W tamtej akcji on mnie faulował, a ja i tak zdobyłem dwa punkty, dorzucając potem rzut wolny.

Druga wygrana, po tej fatalnej serii pięciu ligowych porażek, na pewno podbuduje morale drużyny...

- Definitywnie. Zawsze lepiej jest wygrywać, choćby po bardzo słabym meczu, choćby po wymęczonym, wyrwanym w końcówce czy dzięki szczęściu. Nikt nie chce przegrywać, bo przecież po to gramy w koszykówkę by odnosić sukcesy. Teraz spróbujemy by te dwa zwycięstwa zmieniły się w trzy, a jeśli się uda, to w cztery i tak dalej. Bardzo potrzebujemy kolejnych zwycięstw.

Następny mecz będzie jednak bardzo trudny. Zagracie z Polpharmą Starogard Gdański na wyjeździe. Z tą Polpharmą, która wygrała poprzednio osiem spotkań z dziesięciu a...

- A jaki był dzisiaj wynik z Czarnymi?

Właśnie chciałem dokończyć. Z tą Polpharmą, która wygrała poprzednio osiem spotkań z dziesięciu a w niedzielę pokonała na wyjeździe Energę Czarnych Słupsk i to różnicą prawie 20 punktów...

- Czarni przegrali u siebie? Czwarty mecz z rzędu? Niesamowite…

Jak zatem należy zagrać przeciwko starogardzianom by trochę popsuć ich serię?

- Wszystko zaczyna się od defensywy. Musimy spróbować zagrać tak, by naszą obroną uprzykrzyć ich grę w ataku. Nie ma co ukrywać, że to będzie łatwe spotkanie, bo może przydarzyć się tak, że rywal ucieknie nam na kilka oczek. Wtedy bardzo ważne będzie żebyśmy szybko wrócili do gry i spróbować odegrać się tym samym, czyli serią trafień. Ponadto postaramy się uniknąć tych przestojów w grze. Wówczas o wygraną będzie zdecydowanie łatwiej, choć tak jak powiedziałem, zanosi się, że to będzie trudny mecz. Oni są w gazie, choć w koszykówce nie zawsze wygrywa akurat ten, który gra ogólnie lepiej, ale ten, który ma lepszą formę danego dnia.

Przejdźmy trochę do twojej osoby. Jak kolano?

- Wszystko jest w porządku, dziękuję. Nie czuję żadnego bólu, mogę normalnie skakać, walczyć o zbiórki czy z impetem pakować piłki do kosza (śmiech).

Jesteś zadowolony z tego, jak prezentujesz się w tym sezonie?

- Nie ma odpowiedzi na to pytanie. Z jednej strony nigdy nie jest tak, by nie mogło być lepiej, ale z drugiej zawsze mogło być gorzej (śmiech). Ogólnie rzecz biorąc staram się być tak produktywny i przydatny zespołowi, jak tylko mogę. Kiedy trener krzyczy do mnie: "Eric, wchodzisz!", jestem przygotowany do twardej, podkoszowej walki i do tego by pomagać drużynie.

Twoja rola nie zmieniła się wraz z przyjściem nowego trenera. Nadal jesteś zmiennikiem Paula Millera, ale na pewno chciałbyś spędzać więcej czasu na parkiecie...

- Każdy zawodnik chciałby spędzać na parkiecie 40 minut. Nie ma takiego, który by powiedział, że chce grać mniej. Gdybym odpowiedział inaczej, byłbym po prostu kłamcą. A w naszej sytuacji - czy ja zagram więcej od Paula, czy Paul zagra więcej ode mnie, czy zagramy mniej więcej tyle samo, to akurat nie ma większego znaczenia. Bardzo fajne jest to, że w drużynie każdy czuje się potrzebny i gdy ja zmieniam Paula, dostaję sporo piłek pod koszem.

Wraz z przyjściem do drużyny trenera Mutapcicia, jakość gry definitywnie wzrosła, stała się bardziej wyrównana jeśli chodzi o wszystkich koszykarzy. A jakie są różnice pomiędzy Bośniakiem a poprzednim szkoleniowcem jeśli chodzi o życie w zespole i pracę na treningach?

- Emir jest zdecydowanie spokojniejszy i pewniejszy w tym, co robi. Tak, spokojniejszy to dobre słowo. Nie mówię, że nie wkurza się na nas gdy zrobimy coś nie tak, ale zdecydowanie najważniejsze u niego jest o, by zawodnik rozumiał o co mu chodzi. Bardzo dużo tłumaczy i to na zasadzie "usiądźmy, porozmawiajmy, wytłumaczę ci". Igor był większym żywiołem i więcej krzyczał.

Komentarze (0)