Staram się grać jak lider - wywiad z Chrisem Thomasem, rozgrywającym Anwilu Włocławek

Chris Thomas z pierwszej części sezonu, a Chris Thomas z ostatnich dwóch tygodni to dwaj różni zawodnicy. Wcześniej Amerykanin grał tak, jakby szukał dla siebie miejsca na parkiecie, zaś teraz imponuje podejmowaniem decyzji, odwagą w grze i coraz lepszą skutecznością. To on najczęściej dzierżył piłkę w rękach w drugiej połowie kapitalnego w wykonaniu Anwilu Włocławek spotkania z Zastalem Zielona Góra. Po ostatniej syrenie z chęcią udzielił więc wywiadu portalowi SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski: Ten mecz to wasze wielkie zwycięstwo. Nie ma dwóch zdań...

Chris Thomas: Tak, to był bardzo, ale to bardzo dobry mecz. Generalnie jesteśmy teraz w dobrym momencie, pomimo nawet tej ostatniej porażki w finale Pucharu Polski. Wygraliśmy wysoko z Kotwicą, później ograliśmy Trefl, teraz przyszła kolej na Zastal. Naprawdę jesteśmy w gazie.

Od początku graliście bardzo szybką koszykówkę. Plan był taki by zamęczyć rywala?

- Tak. Wiedzieliśmy, że zielonogórzanie grają przede wszystkim basket oparty na szybkich atakach i zdawaliśmy sobie sprawę, że musimy im to udaremnić. Spowodować, by nie grali swojej koszykówki i zmusić ich by grali tak, jak nie lubią. Choć początkowo było trochę nerwowo, to jednak radziliśmy sobie całkiem nieźle. Myślę, że o wszystkim zaważyła bardzo dobra obrona.

Możesz pokusić się o bardziej szczegółową opinię na ten temat?

- OK, powiem inaczej. Jeśli zatrzymujesz tak ofensywny zespół jakim jest Zastal na 65 punktach, czy nawet 70, to zawsze masz spore szanse wygrać mecz. My tak dzisiaj zrobiliśmy. Przed spotkaniem założyliśmy sobie, że musimy grać bardzo mocno w obronie i jeśli uda nam się zatrzymać rywala w ten sposób, to atak przyjdzie sam.

Zwycięstwo jest oczywiście bardzo ważne, ale ważniejszy jest chyba fakt, że udało wam się pokonać zielonogórzan różnicą aż 22 punktów. Innymi słowy - z nawiązką odrobiliście straty z pierwszego spotkania, które przegraliście dziesięcioma oczkami.

- Tak, to bardzo ważne, bo układ w tabeli jest taki, że niczego nie można być pewnym. Na przykład, na chwilę obecną mamy ujemny bilans z Polpharmą czy Turowem, ale wychodzimy na plus w starciach z AZS, Polonią i Zastalem. To bardzo ważne, bo nikt nie wie jak będzie wyglądała tabela przed play-off. Muszę jednak powiedzieć, że w trakcie meczu myśleliśmy przede wszystkim by wygrać to spotkanie. Od pewnego czasu czujemy, że jesteśmy w dobrej formie i chcieliśmy w końcu udowodnić to meczem. Dopiero pod koniec pojedynku zaczęło to do nas dochodzić, że oprócz zwycięstwa liczą się także małe punkty i Zastal, nie mając już szans na wygraną, zrobi wszystko by obronić swoją zaliczkę. Dlatego byliśmy skoncentrowani do samego końca i ostatecznie jeszcze zwiększyliśmy przewagę do 22 punktów, a to może mieć bardzo dużo znaczenie w przyszłości.

Mówiłeś o meczach Pucharu Polski w kontekście tego, że wówczas były już widoczne pewne symptomy lepszej dyspozycji. Wtedy grałeś jednak częściej jako dwójka, podczas gdy przeciwko Zastalowi znowu biegałeś po parkiecie jako rozgrywający. To ma dla ciebie jakieś znaczenie?

- Nie należy doszukiwać się w tym jakiejś wielkiej strategii. Po prostu Dardan (Berisha - przyp. M.F.) był kontuzjowany i trener starał się załatać jakoś tę dziurę. Aczkolwiek nie ukrywam, że rozwiązanie to okazało się bardzo ciekawe. Myślę, że razem z D.J. (Thompsonem) stanowi dobry duet obrońców i możemy przebywać razem na parkiecie właśnie w takiej konfiguracji, że on rozgrywa, a ja rzucam. Oprócz tego, zaobserwowałem, że nie jesteśmy jakimś wyjątkiem w tym względzie. Wiele drużyn gra tak, iż na parkiecie w jednej chwili przebywa razem dwóch nominalnych rozgrywających. Polpharma ma Skibę (Roberta Skibniewskiego) i Deontę Vaughna, a Prokom gra często na Daniela Ewinga oraz Courtneya Eldridge’a. Wtedy drużyna może prezentować bardzo szybki basket zarówno w obronie, jak i w ataku.

Wracając do gry tylko jako jedynka, musiałeś liczyć się z tym, że otrzymasz mniej minut w meczu z Zastalem. Tymczasem spędziłeś na parkiecie aż dwie i pół kwarty...

- Rzeczywiście, w Pucharze Polski grałem dłużej ze względu na to, że występowałem również, a może przede wszystkim, jako dwójka, a wcześniej grałem krócej od D.J. Teraz jednak stało się tak, że trener uznał by dać mi szansę w większym wymiarze czasowym i nie powiem, że to nie jest powód do radości, bo jest. Tak naprawdę każdy chciałby grać po 40 minut albo 35 w najgorszym przypadku, ale to oczywiście niemożliwe. Najważniejsze jednak, że między mną a D.J. nie ma zazdrości, niezdrowej walki o minuty i głupich komentarzy. Obaj wiemy, że pracujemy bardzo ciężko, a decyzja zawsze należy do trenera.

Jesteś zadowolony z tego, jak dzisiaj zagrałeś? 13 punktów, pięć asyst i cztery zbiórki to bardzo przyzwoity wynik.

- Tak, myślę, że mogę być zadowolony. Kiedy jestem na parkiecie zawsze staram się grać tak, by utrzymać drużynę w rytmie, by zachować płynność w grze. Zdaję sobie sprawę, że muszę być bardzo pewny w tym, co robię, bo tak naprawdę gra playmakera przekłada się na postawę całego zespołu. Dlatego staram się brać ciężar gry na swoje barki, staram się grać jak lider i... Ważniejsze dla mnie od tych wszystkich cyferek jest to, że udało nam się obronić końcówkę meczu, a ja byłem wtedy na parkiecie. Był moment, że Zastal zszedł tylko do ośmiu punktów i wtedy trzeba było zagrać tak, by powiększyć przewagę i później ją utrzymać. To nam się udało i z tego mogę być usatysfakcjonowany.

Zwycięstwo nad Zastalem bardzo ważne jest również w kontekście kolejnych spotkań. Jesteście o krok od wyrównania swojego bilansu wygranych do przegranych, zostało jeszcze pięć spotkań, jest szansa zaatakować przed play-off wyższą pozycję niż obecna...

- Na pewno. Zostało nam pięć spotkań, ale żadne z nich nie będzie łatwe. Teraz każdy spina się jak może, już nikt nie kalkuluje, wszyscy grają najlepiej jak tylko potrafią. Za tydzień jedziemy do najsłabszego w naszym gronie Tarnobrzegu, ale Siarka z pewnością postawi nam trudne warunki. W tej lidze nikt nie może być niczego pewnym, a o wygranej często decyduje po prostu dyspozycja dnia. Nikt nie daje żadnej gwarancji, dlatego bardzo ważne jest samo podejście do meczu. Teraz my czujemy, że złapaliśmy wiatr w żagle, tym bardziej po zwycięstwie nad Zastalem, i na pewno dzięki temu będzie nam się grało łatwiej.

Kończąc już naszą rozmowę, chciałbym zapytać o jeden szczegół. Cztery lata temu, gdy grałeś w Anwilu, spudłowałeś tylko dwa rzuty wolne na 54 oddane w całym sezonie. W obecnym sezonie masz 28 trafionych prób na 33 oddane. Dzisiaj także spudłowałeś jeden osobisty i nie ma co ukrywać, pod tym względem to twój najgorszy sezon w całej karierze. Skąd to się bierze?

- Rzeczywiście jest to dość zdumiewający i dające do myślenia (śmiech). Nie śledziłem tego na bieżąco, ale owszem, zdawałem sobie sprawę, że ten sezon jest pod względem rzutów wolnych inny, niż moje wcześniejsze. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, może po prostu za mało ich wykonuję podczas treningów? Zawsze traktowałem rzuty osobiste bardzo priorytetowo, bo rozgrywający oddają ich w meczu kilka, a one często decydują one o losach spotkania. Cóż, nie ma wyjścia, trzeba się poprawić (śmiech).

Komentarze (0)