Wiele sił kosztowało starogardzian zdobycie cennego Pucharu Polski, ale wydaje się, że aktualnie Polpharma okupuje to spadkiem dyspozycji. Podopieczni Zorana Sretenovicia przegrali w Warszawie z Polonią oraz u siebie po dogrywce z PGE Turowem. To pierwszy taki przypadek tej drużyny pod wodzą Serba, która notowała świetną passę dwunastu zwycięstw w lidze i pucharze.
Coraz częściej mówi się właśnie, że SKS dotknął kryzys, ale zawodnicy temu zaprzeczają. - To, że przegraliśmy dwa spotkania, nie znaczy, że mamy jakiś kryzys formy, czy coś w tym stylu - powiedział z przekonaniem Marcin Dutkiewicz. Na wyrok w tej sprawie zdecydowanie za wcześnie, lecz utrata punktów zaogniła sytuację w czubie tabeli. Kociewskie Diabły, którym wyostrzył się apetyt na miejsce w pierwszej czwórce, spadły na piątą lokatę, choć nadal są blisko m.in. Trefla Sopot.
Akademikom w tym sezonie wyjątkowo się nie wiedzie. Koszykarze Mariusza Karola zajmują odległe, dopiero jedenaste miejsce w gronie dwunastu drużyn. Koszalinianie mimo to mają jasno nakreślony cel - awans do play-off. I trzeba przyznać, że jest on całkiem sensowny i możliwy do zrealizowania. Trzeba pamiętać, że AZS rozegrał o dwa spotkania mniej niż większość stawki, a w tabeli panuje spory ścisk.
Przed tygodniem zawodnicy trenera dwojga imion mieli zmierzyć się w derbach Pomorza Zachodniego z Kotwicą, ale w kołobrzeskiej hali doszło do nietypowej sytuacji, czyli do awarii wszystkich urządzeń pomiarowych. Choć organizatorzy stawali na głowie, żeby zawody się odbyły, złośliwość rzeczy martwych tym razem była górą. Tym samym akademicy mieli dwa tygodnie przerwy i z pewnością są głodni gry.
W tym sezonie obie drużyny spotkały się już dwukrotnie. W spotkaniu ligowym Polpharma przed własną publicznością nie dała żadnych szans ekipie Karola, która dopiero w ostatniej kwarcie doszła do głosu i nieco zmniejszyła rozmiary dotkliwej porażki. W meczu czwartej rundy Pucharu Polski też zwyciężyli Farmaceuci, lecz tym razem w Koszalinie. Widowisko miało jednak podobne zabarwienie. Ponownie to gracze Sretenovicia dyktowali warunki, a AZS rozwinął skrzydła w momencie, gdy wszystko było już rozstrzygnięte.
Zatem w niedzielę okaże się, czy zasada do trzech razy sztuka w tym wypadku się sprawdzi. Bo z pewnością gospodarze zrobią wszystko, żeby zrewanżować się brązowym medalistom za dwie porażki. Ale i przyjezdni tanio skóry nie sprzedadzą, kolejna wpadka może ich kosztować wiele. Choćby koniec marzeń o pierwszej czwórce.
Miejscowa drużyna szansy na wygraną będzie zapewne upatrywać w dyspozycji dwóch Amerykanów. Najskuteczniejszym graczem jest Winsome Frazier, ale największe zagrożenie bez wątpienia stanowi wszechstronny, trudny do upilnowania George Reese, który w przeszłości bronił przez sezon barw SKS. Groźny i skuteczny bywa też Slavisa Bogavac.
Największym atutem przyjezdnych była dotąd gra zespołowa po obu stronach parkietu. I ofensywa, i defensywa stały na wysokim poziomie, ale widać obniżenie lotów w tych elementach. Czy to wystarczy na AZS? Jeśli nie, jest też kilka niezłych indywidualności. Mecze z koszalińskim teamem polubił Michael Hicks. Amerykanin w dwóch dotychczasowych potyczkach rzucał po 19 punktów. Poza tym można wymienić Deonte Vaughna czy Kamila Chanasa.
Starcie w Koszalinie powinno dostarczyć niemałych emocji, włączając w to twardą walkę o każdą piłkę. Kto zgarnie w kulminacyjnym punkcie dwa punkty? Początek w niedzielę o godz. 18.