Koszykarki Wisły do ligowej konfrontacji z INEĄ Poznań przystępowały opromienione sobotnim zwycięstwem nad Lotosem Gdynia. Gospodynie natomiast po wysokiej porażce z Energą Toruń chciały przynajmniej spróbować włączyć się do walki o zwycięstwo, by pokazać, że ambicją i determinacją też można wiele zdziałać. Te plany jednak bardzo szybko zweryfikowała rzeczywistość. Wiślaczki już na starcie okazały się być poza zasięgiem i po kilku składnych akcjach prowadziły 8:0. W ich szeregach szczególnie mogła podobać się postawa Milki Bjelicy, która do spółki z Katarzyną Krężel zdobywała dla zespołu kolejne punkty.
Widząc rozpędzoną krakowską lokomotywę, koszykarki INEI starały się odpowiedzieć indywidualnymi akcjami Darii Marciniak, co pozwoliło odrobić część strat. Przełamanie w ekipie prowadzonej przez trenera Krzysztofa Szewczyka nie trwało jednak zbyt długo. Krakowianki szybko wskoczyły na właściwe tory i na koniec pierwszej kwarty po celnym rzucie wolnym Any Dabović wygrywały już 20:10.
W drugiej odsłonie obraz gry nie uległ zmianie. To klub ze stolicy Małopolski kontrolował warunki gry, a jego prowadzenie ani przez moment nie było zagrożone. Pretensje można mieć jedynie do lekkiej nonszalancji, jaka wdała się w szeregi Wisły. Tego wieczora nawet to jednak nie wprowadziło nerwowości w drużynie prowadzonej przez trenera Jose Ignacio Hernandeza. Wszystko dlatego, że ewentualne straty momentalnie rekompensowała doświadczona Petra Ujhelyi. Po tych wydarzeniach, faworytki miejscowej publiczności przegrywały już różnicą 13 "oczek" i stało się jasne, że jeżeli myślą jeszcze włączeniu się do walki o korzystny rezultat, to po zmianie stron muszą przede wszystkim spróbować odciąć od podań wysokie zawodniczki Wisły. Wszak to one wyrządziły najwięcej szkody INEI w pierwszej połowie i sprawiły, że po 20 minutach gry była w tak kiepskim położeniu.
To zadanie jednak dla miejscowych okazało się niewykonalne. Już wkrótce po długiej przerwie, bo rozgrywająca swój najlepszy jak dotąd mecz na polskich parkietach Ujhelyi znów wydatnie dała o sobie znać i zdobywając kilka punktów z rzędu tylko powiększyła dystans dzielący oba zespoły. Patrząc na poznaniaczki można było odnieść wrażenie, że na ich twarzach maluje się totalna bezradność. Wiślaczki natomiast mogły czuć się wręcz jak na sparingu i do woli próbować różnych wariantów taktycznych, na co w okresie przygotowawczym z racji braków kadrowych nie miały wiele czasu. Co ciekawe, nawet obecność na parkiecie dublerek wcale źle nie wpłynęła na postawę Wisły, która przed decydującą batalią wygrywała 57:31 i była właściwie pewna swego.
Ostatnia "ćwiartka" zgodnie z przypuszczeniami nie przyniosła zaskakującego scenariusza. Zrezygnowane gospodynie nie były nawet w stanie kontynuować walki na takim poziomie jak do tej pory.
W szeregach wielkopolskiego zespołu na uznanie zasługuje przede wszystkim Julia Adamowicz, która nieraz w pojedynkę radziła sobie ze zmasowaną obroną Wiślaczek i w całym meczu zanotowała na swoim koncie 14 punktów. Dla Białej Gwiazdy tak wysoka wygrana to znak, że praca całego zespołu idzie w dobrym kierunku, a także dowód na to, że nawet bez Eweliny Kobryn, która cały mecz spędziła na ławce rezerwowych oraz Erin Phillips można osiągać korzystne rezultaty.
INEA Poznań - Wisła Can - Pack Kraków 41:75 (10:20, 12:15, 9:22, 10:18)
INEA: Adamowicz 14, Horodeńska 10, Marciniak 6, Kędzia 6, Woźniak 2, Tudryn 2, Kotnis 2
Wisła: Ujheyli 22, Bjelica 18, Krężel 10, DeMondt 8, Pawlak 6, Dabović 3, Śnieżek 3, Ćwięk 3, Czarnecka 2