Pierwsze koty za płoty, czyli Politechnika po debiucie

AZS Politechnika Warszawska w pierwszym meczu nowego sezonu Tauron Basket Ligi przegrała z Treflem Sopot. Inżynierowie walczyli dzielnie, rywal zwyciężył jednak zasłużenie.

Dla stołecznej ekipy niedzielne spotkanie było debiutem w najwyższej klasie rozgrywkowej. W poprzednim sezonie podopieczni Mladena Starcevicia w cuglach wywalczyli awans do TBL, przez pierwszą ligę przeszli jak burza, zderzenie z ekstraklasą okazało się jednak bolesne.

Dla większości Inżynierów niedzielne spotkanie było powrotem do gry na topowym poziomie. Leszek Karwowski, Marcin Kolowca, Jarosław Mokros, Piotr Pamuła, Michał Nowakowski, Patryk Pełka i Marek Popiołek mieli już bowiem okazję rywalizować w najwyższej klasie rozgrywkowej przed dwoma laty, jeszcze w barwach Polonii 2011, której Politechnika jest spadkobierczynią. Absolutnymi debiutantami byli jedynie Michał Michalak, Mateusz Ponitka i Łukasz Wilczek. Dwaj pierwsi to etatowi młodzieżowi reprezentanci Polski i wielkie nadzieje biało-czerwonych, a ostatni po debiutanckim występie w TBL... objął prowadzenie w klasyfikacji najlepszych ligowych asystentów.

- Przeciwnik postawił nam poprzeczkę bardzo wysoko, grał dobrze - chwalił Inżynierów po ostatnim gwizdku skrzydłowy Trefla, Marcin Stefański. Bohaterami meczu na Torwarze byli jednak jego koledzy, Łukasz Koszarek i Filip Dylewicz, którzy udowodnili swoją wyższość nad młodszymi kolegami w meczu zapowiadanym jako starcie nowej siły ze starą reprezentacyjną gwardią. Rozgrywający biało-czerwonych zaliczył double-double (osiemnaście punktów i dziesięć asyst), a doświadczony skrzydłowy imponował przede wszystkim skutecznością i grą na tablicy (dwadzieścia punktów plus osiem zbiórek).

Gospodarze niedzielne spotkanie rozpoczęli z wysokiego C, w pewnym momencie prowadzili już nawet 24:18. Dobrze grał Nowakowski, grą umiejętnie kierował Wilczek, bezbłędny pod koszem był Pełka. Inżynierowie zaskakująco dobrze prezentowali się w strefie podkoszowej, w sumie w całym meczu mieli jedną zbiórkę więcej od rywali. - Faktycznie na tablicach zagraliśmy w porządku - w rozmowie ze SportoweFakty.pl nie miał wątpliwości Karwowski. Do wygranej to jednak nie wystarczyło.

Trefl grał skutecznie na obwodzie, w trudnych momentach sopocianie skutecznie rzucali za trzy. W dodatku podopieczni Karlisa Muiznieksa agresywną obroną zmusili gospodarzy do popełniania błędów, Inżynierowie w całym meczu zanotowali aż osiemnaście strat. - Z drużyną grającą w defensywie na takim poziomie jeszcze się nie spotkaliśmy. Bronili twardo i konsekwentnie, nie umieliśmy sobie z nimi poradzić. Mimo to jestem z moich zawodników zadowolony - oznajmił w trakcie pomeczowej konferencji prasowej Starcević.

Końcowym wynikiem mocno zmartwiony był Karwowski. - Historia lubi się powtarzać. Dwa lata temu było podobnie, graliśmy dwie trzecie meczu bardzo dobrze, a później padaliśmy - wyjaśniał. - Do trzeciej kwarty wszystko wyglądało naprawdę fajnie, a później się pogubiliśmy. Może przestraszyliśmy się możliwości zwycięstwa? To jest naszą piętą achillesową. Gdy poprzednio graliśmy w ekstraklasie, działo się podobnie. Gdy zespół był bliski zwycięstwa, wówczas coś pękało i mecz kończył się wysoką porażką - przypomina 36-letni skrzydłowy.

W trakcie trzeciej kwarty Trefl zbudował solidną przewagę, zryw Ponitki i rzut za trzy Michalaka sprawiły jednak, że gospodarze zniwelowali straty i na tablicy świetlnej pojawił się wynik 56:57. Odpowiedź przeciwników była druzgocąca, rzucili aż siedemnaście punktów z rzędu, rozstrzygając losy meczu. - Walczyliśmy do końca, bo gramy po to, żeby wygrywać. Trefl w tym meczu był jednak dużo lepszy - nie krył Karwowski.

Jego zespół miał kłopoty z rozprowadzaniem kontr. Rozgrywający często zwalniali grę i decydowali się na żmudne budowanie ataku pozycyjnego. - Kiedy zespół ma dużo strat, to wiadomo, że rozgrywającym trzęsą się ręce - wyjaśniał w rozmowie z dziennikarzami Karwowski. - Stąd brakowało długich piłek. Nie mam jednak do nikogo pretensji - podsumował doświadczony zawodnik.

On sam zagrał w niedzielę przeciętnie. Najskuteczniejszym graczem Politechniki był Nowakowski, kilka razy błysnął Ponitka, dobrze grał Wilczek. Kiepsko spisał się Pamuła, niewidoczny był Popiołek, kłopoty ze skutecznością miał Mokros. Sezon jest jednak długi, a już na jego starcie terminarz skonfrontował Politechnikę z jednym z najgroźniejszych ligowych rywali. Z meczu na mecz powinno być coraz lepiej, a pierwsza szansa na poprawkę już w najbliższą środę w Słupsku.

Komentarze (0)