Spotkanie z Good Angels Koszyce było dla Wiślaczek pierwszym w tegorocznej edycji Euroligi. W związku z tym krakowianki za wszelką cenę chciały rozpocząć zmagania w tych rozgrywkach od zwycięstwa i już na samym początku próbowały narzucić rywalkom swoje warunki gry. Taka postawa spowodowana była też chęcią rehabilitacji za poprzednie ligowe konfrontacje, w których gra Wisły zwłaszcza w pierwszych fragmentach była daleka od oczekiwań. Starania zawodniczek ze stolicy Małopolski szybko zostały nagrodzone, bowiem już po 4 minutach, za sprawą celnego rzutu z dystansu Nicole Powell to one wysunęły się na prowadzenie i były na najlepszej drodze podporządkowania sobie losów rywalizacji. W szeregach gospodyń oprócz wspomnianej Amerykanki, dużą chęć do gry przejawiała także Petra Ujhelyi, która świetnie punktowała z półdystansu i zadziwiająco łatwo gubiła krycie rywalek. Tyle, że jak się później okazało te wydarzenia wcale nie załamały słowackiego zespołu. Wręcz przeciwnie, podopieczne trenera Stefana Svitka, nie bacząc na okoliczności konsekwentnie starały się penetrować strefę podkoszową Białej Gwiazdy i zmuszały jej defensorki do sporego wysiłku. Ich usilne dążenia, które zbiegły się z przestojem Wiślaczek sprawiły, że na minutę przed końcem pierwszej kwarty na tablicy świetlnej widniał remis 15:15 i krakowianki absolutnie nie mogły być pewne swego. Małym handicapem dla Wisły pozostawał jedynie fakt, że ostatnie słowo w tej odsłonie należało do wprowadzonej niedługo wcześniej na parkiet Erin Phillips, która chwilę później trafiając z linii rzutów osobistych sprawiła, że to jej team był lepszy o jedno "oczko".
Tuż przed rozpoczęciem drugiej kwarty wielu spodziewało się, że faworytki miejscowej publiczności pójdą za ciosem i odskoczą rywalkom na większy dystans. Niestety te życzenia długo pozostawały bez pokrycia. Wszak oba zespoły skupiły się przede wszystkim na obronie, wobec czego próżno było oczekiwać choćby kilku udanych akcji w ofensywie pod rząd. Tendencji tej nie zmieniły nawet indywidualne popisy Phillips. Australijka co prawda dwoiła się i troiła, ale za nic nie potrafiła wstrzelić się w kosz. Na szczęście dla polskiego teamu zawodniczki z Koszyc również nie grzeszyły skutecznością, przez co ofensywna indolencja Wiślaczek nie znalazła negatywnego odzwierciedlenia w ogólnym rezultacie. Jeśli chodzi z kolei o drużynę Good Angels to jej największym mankamentem pozostawała spora liczba przewinień poszczególnych zawodniczek. Już w połowie drugiej „ćwiartki” zarówno najlepsza w ekipie gości Danielle McCray, jak i Natalia Vieru miały, bowiem na swoim koncie po trzy faule, co nie wróżyło najlepiej w kontekście dalszej rywalizacji. Koszykarki Wisły jednak nie zamierzały zwracać na to uwagi i po kilku chwilach doczekały się przełomowego momentu. Wszystko za sprawą niezawodnej Anke DeMondt, która w odpowiednim momencie wzięła na siebie ciężar gry i zdobywając 8 punktów pod rząd wyprowadziła swój zespół na najwyższe jak dotąd prowadzenie 27:18. Dzięki temu aktualne złote medalistki polskiej ligi w najlepszy możliwy sposób zademonstrowały swoją przewagę i na długą przerwę schodziły przy wyniku 29:23.
Dzięki temu po zmianie stron krakowianki mogły zagrać o wiele spokojniej i skupić się na realizacji taktycznych założeń. W myśl tego, podopieczne trenera Jose Ignacio Hernandeza jeszcze większą wagę przyłożyły do gry obronnej, po to, by uniemożliwić przeciwnikowi zniwelowanie straty. Taka postawa miała jednak swoje minusy. Wszystko dlatego, że wraz z lepszą defensywą nie wzrosła skuteczność w ataku, przez co ich przewaga powiększała się bardzo powoli. Sytuacja ta uległa zmianie dopiero w połowie kwarty, kiedy to sygnał do ataku dała Milka Bjelica. Reprezentantka Czarnogóry, która notabene zawsze świetnie czuje się w twardej walce pod tablicami okazała się doskonałym lekarstwem na niemoc swojej drużyny i to w dużej mierze dzięki jej popisom wynik na 3 minuty przed końcem trzeciej "ćwiartki" brzmiał 37:25. Na odważne poczynania wysokiej zawodniczki rodem z Belgradu przyjezdne próbowały odpowiedzieć akcjami ustawionymi pod koszykarki obwodowe, ale nawet rzuty zakontraktowanej w ostatnich dniach Bernadett Nemeth czy Erin Lawless zbyt rzadko znajdywały drogę do celu. Dystans do prowadzących Słowaczkom udało się po części odrobić dopiero w końcowych minutach kwarty dzięki czemu przed decydującą batalią nie stały one na straconej pozycji.
Mimo to, ich marzenia o końcowym zwycięstwie trzeba było odłożyć na bok. W ostatniej kwarcie, bowiem to krakowianki kontrolowały sytuację na parkiecie i utrzymywały się na bezpiecznym, kilkupunktowym prowadzeniu. Ponownie w najważniejszych momentach nie zawodziła Belgijka, DeMondt, dla której były to już drugie bardzo dobre zawody z rzędu. Drużyna Aniołów natomiast, podobnie jak w pierwszej części szukała swoich szans w akcjach podkoszowych, ale Wiślaczki doskonale odczytywały ich zamiary i nie dopuszczały do straty kolejnych punktów. Same w tym czasie przeprowadziły kilka skutecznych ataków i po "trójce" Pauliny Pawlak wygrywały 50:42. Wtedy też stało się jasne, że przyjezdne nie mają co liczyć na korzystny rezultat i tego stwierdzenia nie zmieniła nawet dość nerwowa końcówka w wykonaniu miejscowych. Ostatecznie, to i tak krakowianki cieszyły się z kompletu punktów, wygrywając w inauguracyjnym starciu 52:45.
Wisła Can – Pack Kraków - Good Angels Koszyce 52:45 (16:15, 13:8, 10:9, 13:13)
Wisła: DeMondt 16, Bjelica 10, Powell 8, Phillips 8, Ujhelyi 6, Pawlak 5, Dabović 0, Krężel 0
Good Angels: McCray 13, Vieru 7, Lawless 6, Bojović 5, Pedersen 5, Jurcenkova 4, Kupcikova 4, Sverrisdottir 1, Nemeth 0