Po solidnej postawie w meczach przedsezonowych chyba nawet najwięksi pesymiści nie oczekiwali tak słabego startu sezonu zasadniczego w wykonaniu wrocławskiego klubu. Zwycięstwo w zielonogórskim memoriale Lecha Birgfellnera czy waleczna postawa na Pucharze Kasztelena we Włocławku dawały obraz ligowego średniaka, który z odrobiną zgrania i szczęścia może walczyć o czołowe miejsca w TBL.
- Możemy zwojować naprawdę wiele. Nasza drużyna jest dopiero co uformowana, ale parę dni temu sobie powiedzieliśmy, że chcemy mistrzostwa. Zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy silni. Może się uda, może nie, to się jeszcze okaże - mówił jeszcze niedawno w wywiadzie dla SportoweFakty.pl Qa’rraan Calhoun, który szedł swoimi przywidywaniami nawet o krok dalej niż eksperci. Jak na razie plany te są jednak bardzo dalekie od realizacji.
Sam Calhoun typowany na lidera drużyny spisywał się jak na razie dość przeciętnie, rozgrzesza go jednak doskonałe 27 punktów i 6 trójek w meczu z Siarką Tarnobrzeg. Takiej gry kibice wymagają jednak od niego na co dzień, nie od święta. Zarząd pewnie też, więc jeżeli koszykarz nie ustabilizuje formy strzeleckiej, jego sytuacja może być niewesoła.
Jeszcze gorzej spisuje się inny koszykarz, który powinien być trzonem Śląska Wrocław. O ile Calhoun ma potencjał i pokazał kilka przebłysków, więc mimo wszystko nie powinien martwić się o swój kontrakt, o tyle Slavisa Bogavac zawodzi na całej linii. Skuteczność 30% z gry zawodnika obwodowego (w tym żenujące 3/20 z dystansu) mówi sama za siebie. Nie lepiej prezentuje się także Paul Graham. Gracz miał problemy rodzinne (śmierć wujka) i jak do tej pory przydatny był chyba tylko w meczu z AZS-em Koszalin, gdzie ciągnął wynik w drugiej połowie. Może po tym ciężkim okresie pokaże, na co go stać.
Jedynymi pewnymi punktami zespołu są jak na razie póki co Aleksandar Mladenović (choć w rankingu eval i tak jest dopiero 18.) oraz Robert Skibniewski. Zupełnie niewidoczny jest z kolei Bartosz Bochno.
AZS Politechnika Warszawska przyjeżdża do Wrocławia w roli trudnej do określenia. Teoretycznie powinni być faworytem, bo legitymują się bilansem 2-3. Jest to jednak skład bardzo młody i mówienie o nim w charakterze faworyta spotkania wyjazdowego byłoby daleko idącym, co nie znaczy, że nie prawdziwym, wnioskiem. Bojowe nastawienie zdaje się potwierdzać Mateusz Ponitka. - Jedziemy walczyć i postaramy się wygrać we Wrocławiu. Damy z siebie wszystko - mówi zawodnik gości.
Stołeczny klub przegrał w Poznaniu z PBG Basketem, ale wcześniej tryumfował dwa razy z rzędu i udowodnił, że wie, jak to robić. Największe zagrożenie dla rywali stanowi ósmy strzelec ligi (w tym drugi Polak), ze średnią 15,2 punktu na mecz, znany z reprezentacji Polski, Piotr Pamuła.
Na drugim planie mamy czołowego rozgrywającego, można powiedzieć objawienie wczesnej części sezonu, Łukasza Wilczka, rozdającego co mecz niesamowite 7,4 asysty, co jest najlepszym wynikiem w lidze (wyprzedza między innymi Łukasza Koszarka, Roland Moore’a czy Igora Milicicia). 25-latek ma jeszcze trochę problemów z traceniem piłek. Jego wskaźnik asyst do strat to w jego przypadku 2,47, przy proporcjonalnie prawie dwa razy lepszym Moorze z 4,67, co może próbować wykorzystać Skibniewski.
Ważnymi postaciami są również coraz regularniejszy Mateusz Ponitka, który małymi krokami zbliża się do wykręcania dwucyfrowej ilości oczek w każdym spotkaniu (w tej chwili równe 9), rewelacyjny Michał Nowakowski notujący 14,2 punktu i zbierający 4,2 piłki, a także skuteczny z dystansu Michał Michalak oraz niezły skrzydłowy Jarosław Mokros.
Kluczowym pojedynkiem może się okazać walka na pozycji środkowego, na której zmierzy się dwóch doświadczonych centrów – Mladenović, którego można chyba nazwać liderem Śląska i nestor Politechniki, Leszek Karwowski. Od tego, czy 36-letni już Polak nie da się zdominować agresywnemu na desce Serbowi (2,2 zbiórki w ataku na mecz), może zależeć wynik końcowy.
Nastroje są zatem przed środową potyczką zgoła odmienne. Na młodej drużynie AZS-u ciąży o wiele niższa presja wyników, niż na Śląsku Wrocław. W koszykarskim mieście panuje coraz większe zniecierpliwienie i każda kolejna porażka tylko je pogłębi. Już teraz mówi się o zmianach w drużynie. Porażka z zespołem złożonym w całości z polskich graczy może przelać czarę goryczy zarządu. W końcu jeżeli przegrywa się pięć spotkań z rzędu to już nie jest przypadek. Porażki do tej pory mogły być usprawiedliwione tremą debiutanta, pechem (dwa razy o wyniku decydował jeden punkt), dołkiem fizycznym, trudnym kalendarzem czy po prostu brakiem wstrzelenia się. Teraz wszystkie te tłumaczenia odłożone są na bok, bo Śląsk ma porównywalnego rywala u siebie i jeżeli sobie z nim nie poradzi, kto wie, czy nie możemy spodziewać się decyzji personalnych.