Jose Hernandez: Niezwykle ważny koniec

W ostatniej, przedświątecznej kolejce FGE mistrzynie Polski pokonały na wyjeździe odwiecznego rywala, Lotos Gdynia 78:73. Ze zwycięstwa bardzo zadowolony był hiszpański opiekun Wisły, Jose Ignacio Hernandez.

Radości 42-letniego trenera nie ma się co dziwić. Jego zespół po porażce w Polkowicach z miejscowym CCC znalazł się w dość niekorzystnym położeniu i jeśli chciał w dobrych nastrojach spędzić przerwę świąteczną, a także utrzymać się na pozycji lidera rozgrywek, nie zważając przy tym na wyniki innych spotkań, to po prostu musiał pokonać gdynianki. Zadanie to było o tyle trudne do wykonania, że pojedynek z Lotosem dla wiślaczek był już trzecim wyjazdowym z rzędu, a w ich szeregach dodatkowo zabrakło czołowej zawodniczki, Erin Phillips, która już w niedzielne popołudnie wyjechała na święta do Australii. Krakowianki jednak nie uległy presji i pokonały jednego z głównych pretendentów do tytułu mistrzowskiego. - Nie ukrywam, że po porażce, jaką ponieśliśmy w zeszłą sobotę było to dla nas niezwykle ważne spotkanie. Za wszelką cenę chcieliśmy zmazać plamę ze wspomnianej, nieudanej w naszym wykonaniu konfrontacji, a także pozytywnie zakończyć 2011 rok. Dzięki ogromnej woli walki z naszej strony te plany zostały zrealizowane - z satysfakcją mówi Hernandez.

Początek meczu jednak wcale nie dawał większych powodów do optymizmu. Wisła szybko straciła wypracowane w pierwszych minutach prowadzenie i za nic nie mogła powstrzymać rozpędzonej Geraldine Robert, która notabene w całym spotkaniu zdobyła aż 27 punktów. I choć z biegiem minut ta tendencja zaczęła ulegać zmianie, to jednak w dalszym ciągu wynik oscylował wokół remisu. - Generalnie rzecz biorąc w tym pojedynku dominowała walka. Widać było ogromną ambicję obu zespołów i w dużej mierze dlatego żadnej ze stron nie udawało się uzyskać większej przewagi. My w tym całym chaosie również nie ustrzegliśmy się błędów, czy prostych strat, które mogły znaleźć negatywne dla nas odzwierciedlenie w końcowym rezultacie - analizuje hiszpański trener.

Pewnego rodzaju przełamanie w ekipie spod Wawelu nastąpiło dopiero w trzeciej kwarcie. To właśnie wtedy drużyna ze stolicy Małopolski nawiązała do swoich najlepszych występów i nie tylko znalazła skuteczny sposób na defensywę rywala, ale też zastopowała pod własnym koszem jego największe gwiazdy. W efekcie Biała Gwiazda znacznie przybliżyła się do końcowego triumfu. - Nie da się ukryć, że trzecia "ćwiartka" miała ogromny wpływ na losy całej rywalizacji. Dzięki dobrej postawie w tym fragmencie gry udało nam się uzyskać około dziesięciopunktową przewagę, która w dalszych minutach pozwoliła nam spokojnie kontrolować boiskowe wydarzenia - dodaje urodzony w Salamance trener.

Uczciwie trzeba nadmienić, że taki stan rzeczy w dużej mierze był zasługą rozgrywającej kolejne bardzo dobre zawody Eweliny Kobryn. Reprezentantka Polski była wręcz nie do zatrzymania pod tablicami i, podobnie jak w kilku poprzednich meczach ze swoim udziałem, bez trudu zdobywała kolejne punkty, co oczywiście przekładało się na korzyść całego zespołu. - "Ewa" w ostatnich miesiącach nie miała lekko. W zasadzie tuż po powrocie ze Stanów Zjednoczonych złapała zapalenie płuc i przez miesiąc musiała pauzować. Potem też minęło sporo czasu zanim doszła do pełni formy. Teraz jednak na szczęście już nic nie przeszkadza jej w grze i gołym okiem można zauważyć jak wiele znaczy dla całego zespołu - komplementuje swoją podopieczną Hernandez.

Komentarze (0)