Michał Fałkowski: Lepszy Anwil wygrywający, czy stylowo grający

Sprawa to prosta - w tym sezonie Anwil Włocławek przegrywa swoje mecze w stylu, który daleki jest od jakiejkolwiek akceptacji ze strony fanów. Oczywiście w przeszłości włocławianie również doznawali porażek, ale nigdy tak bolesnych klęsk. W czwartek zostali wbici w ziemię przez Zastal Zielona Góra. Pytanie tylko czy rzeczywistość jest naprawdę taka straszna jak ją malują?

W tym artykule dowiesz się o:

Z jednej strony do wyników Anwilu Włocławek nie można się przyczepić - podopieczni Emira Mutapcicia legitymują się bilansem 14 zwycięstw i sześciu porażek, co obecnie daje im trzecie miejsce za Treflem Sopot i Energą Czarnymi Słupsk. Ci pierwsi mają tylko jeden punkt przewagi, ale lepszy bilans bezpośrednich meczów. Z kolei słupszczanie są wyżej w tabeli jedynie dlatego, że obecnie liczy się stosunek małych koszy, a nie bezpośrednich starć. A ten akurat Anwil ma lepszy. Niby nieźle, prawda?

Z drugiej strony styl ekipy daleki jest od ideału. Dwie porażki z ŁKS Łódź i Siarką Jezioro Tarnobrzeg mogą się odbijać czkawką do końca sezonu zasadniczego, zaś zwycięstw, w których Anwil byłby bezapelacyjnie stroną prowadzącą i wygrywającą, jak na lekarstwo. W połowie listopada włocławianie zmiażdżyli u siebie AZS 99:70, a jeszcze wcześniej pokonali PBG Basket 92:69 i Śląsk 84:70. Ostatnio natomiast ekipa Mutapcicia pokonała Kotwicę 79:62 i drugi raz poznański Basket, 78:64. Próżno jednak szukać w tym zestawieniu imponujących zwycięstw nad bezpośrednimi rywalami z walki o medale.

I może właśnie o to w tym wszystkim chodzi. Może stąd wynika negatywne nastawienie kibiców - Anwil ma wielkie problemy z wygrywaniem z czołowymi zespołami, choć nawet nie o wygrywanie tu chodzi, ale o granie jak równy z równym. Zespół bośniackiego szkoleniowca rozegrał w tym sezonie siedem pojedynków z pozostałymi kandydatami do medali: po dwa mecze z Treflem, Energą Czarnymi i Zastalem i raz z PGE Turowem. Bilans spotkań - trzy zwycięstwa, cztery porażki. Styl? Jedno solidne spotkanie (z Czarnymi na wyjeździe, 81:72), dwa wygrane dopiero w czwartych kwartach (z Czarnymi u siebie, 93:87, i z Treflem u siebie, 72:71) oraz cztery klęski, które po prostu włocławianom nie przystoją: dwukrotnie z Zastalem (62:77 i 65:81), a także po razie z Treflem (72:93) i PGE Turówem (60:87).

I być może tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Anwil Włocławek przegrywał w przeszłości z innymi kandydatami, ale nigdy w tak słabym stylu. W Zgorzelcu koszykarze Mutapcicia zwątpili w swoje umiejętności już na początku spotkania, pozwalając gospodarzom rozpocząć je od stanu 17:3. Potem było już tylko gorzej. W Sopocie natomiast w połowie drugiej kwarty wygrywali 35:27, by ostatecznie przegrać ponad dwudziestoma punktami. Co do porażek z Zastalem to nie ma nawet czego komentować, bo przed sezonem jedno zwycięstwo ze zielonogórzanami prognozowanoby jako absolutne minimum.

Przegrane włocławian bolą także w kontekście przeszłości. Co tu dużo mówić, fani drużyny mają spory kłopot również dlatego, że przez lata byli niejako "rozpieszczani" przez swoich ulubieńców. Trener Andrej Urlep gwarantował medale, a jego ideę, z różnym skutkiem, ale w przeważnie w dobrym stylu kontynuowali Ales Pipan czy Igor Griszczuk. Ten drugi zdobył nawet brąz i srebro. Pierwszy medalu nie wywalczył, ale na Kujawach do tej pory wspomina się fantastyczną batalię półfinałową z Prokomem Treflem Sopot, przegraną po pięknej walce 3-4.

Co najważniejsze - tamte zespoły miały styl, charakter oraz, a może przede wszystkim, umiały stawić czoła najtrudniejszym przeciwnikom. Anwil Griszczuka w sezonie 2009/2010 wygrał po dwa mecze z Treflem (81:72 i 80:71), Turowem (76:73 i 88:80) oraz Energą Czarnymi (73:71 i 96:89), a nie sprostał tylko Asseco Prokomowi (78:91 i 73:78 w sezonie zasadniczym oraz 0-4 w wielkim finale). Rok wcześniej nie było co prawda aż tak różowo (po jednym zwycięstwie i porażce z Asseco, Turowem i Czarnymi), ale wszystko dlatego, że Griszczuk dysponował składem, którego sobie nie dobierał, a jedynie zastał po Zmago Sagadinie.

W "epoce" Pipana, czyli od grudnia 2006 do maja 2008, Anwil także potrafił rywalizować z najlepszymi. Co prawda Słoweniec nie poprowadził włocławian do żadnego miejsca na podium, ale wygrał Puchar Polski, czyli odkurzył trofeum, którego na Kujawach nie oglądano od ponad dekady, a który miał tym większy smaczek, że został wywalczony w Sopocie po wygranej nad Prokomem Treflem. Anwil grał skutecznie i potrafił złamać największe tuzy. Kto wie jak skończyłby się sezon 2007/2008 dla włocławian, gdyby nie odejście Gerroda Hendersona, na którym Ales Pipan oparł cały swój koncept. Z nim w składzie "Rottweilery" pokonały Prokom (69:60), Turów (61:59), Śląsk (86:64) i Czarnych (87:79). Bez niego, spadł z pierwszej lokaty po połowie sezonu regularnego i ostatecznie obyło się bez medalu.

Oczywiście, nie obywało się bez porażek, ale gdy takowe się pojawiły, nie można było odmówić włocławianom woli walki. W tym sezonie natomiast do zbyt wielu meczów podopieczni Emira Mutapcicia podeszli zbyt luźno - dość by wspomnieć porażkę na inaugurację ligi z ŁKS czy z PGE Turowem na wyjeździe. W przygranicznym mieście Anwil przegrał różnicą aż 27 oczek. Ostatnia taka porażka miała miejsce w sezonie 2007/2008, kiedy AZS Koszalin rozgromił ekipę z Kujaw aż 95:65.

I w tym momencie dochodzimy do puenty rozważań. Wyników Mutapciciowi i jego kompanii odmówić nie można. Bilans 14-6 i miejsce w tabeli nie poddają w wątpliwość tego, że Bośniak ma pojęcie o trenowaniu. W perspektywie włocławianom zostały mecze z PGE Turowem (dom), AZS Koszalin (wyjazd), Siarką Jezioro (dom) i AZS Politechniką (wyjazd), więc trudno przypuszczać, by mogli wypaść poza czołową czwórkę. Gorzej może być w szóstkach, gdzie nie będzie miejsca na rywalizację ze słabeuszami, ale to tylko gdybanie, które na chwilę obecną nie ma większego sensu.

Z drugiej strony, Mutapcić nadal sprawia wrażenie, jak gdyby w połowie stycznia wciąż szuka optymalnych rozwiązań dla swoich zawodników. Po ponad pięciu miesiącach pracy z zespołem, który sam kreował, to niezbyt pochlebny kontekst. Na papierze włocławianie wyglądają znakomicie, ale co z tego, jeśli zdarzają się mecze, w których Corsley Edwards nie jest karmiony podaniami ze strony swoich rozgrywających, a Lawrence Kinnard i Łukasz Majewski są cieniami graczy, którymi byli w poprzednich sezonach. Takich detali jest niestety więcej, a wszystkie one zbierają się w całość w postaci czterech porażek z kandydatami do medalu i dwóch wpadek, które nie powinny mieć miejsca. Tym samym koło się zamyka, karawana jedzie dalej. Pytanie tylko na jak długo starczy jej sił.

Źródło artykułu: