Spójnia zmarnowała swoją szansę

Stargardzka drużyna mogła umocnić się w czołowej czwórce, ale zaznała goryczy porażki w rozegranym awansem wyjazdowym meczu z niżej notowanym Startem Lublin. Po niezłym początku goście spuścili z tonu i chaotyczna próba odrobienia strat w końcówce nie dała efektu.

Spójnia nie potrafiła poradzić sobie z dobrze zorganizowanym przeciwnikiem. Gospodarze przyzwoicie radzili sobie nie tylko w defensywie, ale też w ataku. - Gratuluję miejscowej drużynie nie tylko wyniku, ale przede wszystkim dobrej gry. Mali zawodnicy byli szybcy, dobrze technicznie obsługiwali średnich graczy, którzy podołali walce na tablicach. Przynajmniej w I połowie mieli troszkę większą determinację, niż nasi gracze. Po łatwym prowadzeniu my nastawiliśmy się za bardzo na atak - ocenia Tadeusz Aleksandrowicz.

Goście posiadali przewagę wzrostu, lecz nie wykorzystali jej w pełni. Żadnej zbiórki nie zanotował najwyższy na parkiecie Piotr Wojdyr. Oba zespoły miały łącznie po 38 zbiórek, co dało do myślenia szkoleniowcowi. - Przy tej różnicy wzrostu zdecydowana przewaga zbiórek powinna być po naszej stronie. Byliśmy trochę nieprecyzyjni, spóźnialiśmy się. Rywale byli szybsi od nas. Mając 37 procent skuteczności rzutów za 2 punkty nie można wygrać meczu na wyjeździe - analizuje były trener reprezentacji Polski.

W Lublinie kapitalne zawody rozegrał Tomasz Stępień, który zdobył 24 punkty. Wysoki poziom zaprezentował także Wiktor Grudziński, lecz pozostali zawodnicy nie dostosowali się do nich, co zaowocowało porażką 64:69. - Myślę, że dwóch graczy wykazało się słabą skutecznością w ataku. Ochońko nie trafił żadnego rzutu z pięciu, a Parzych trzy z dziesięciu. Trzy trafienia na piętnaście prób to faktycznie jest mizerny wynik. Zawodnicy na pozycji cztery też nic nie dołożyli. Normalnie powinni rzucić ok. 10-12 punktów. Kalinowski nic nie wniósł. Oddał trzy rzuty niecelne z pozycji, które zawsze były jego domeną. Nie ma co rozdzierać szat. Trzeba powiedzieć sobie parę, czasem przykrych słów i pracować dalej - z optymizmem kończy Aleksandrowicz.

Źródło artykułu: