Anke DeMondt: Drużyna mnie potrzebowała

W miniony weekend w Krakowie rozegrany został turniej FinalFour Pucharu Polski. Zwycięzcą okazała się być miejscowa Wisła, która decydującym starciu pokonała Lotos Gdynia 81:76. I choć od tego zdarzenia minęło kilka dni to jednak pod Wawelem wciąż wspomina się ten emocjonujący pojedynek.

Wiślaczki bowiem, w przeciwieństwie do półfinałowego meczu z CCC Polkowice, musiały się mocno napracować i o triumf walczyły w zasadzie od ostatnich minut. - Myślę, że finał był trudniejszy niż przypuszczałyśmy. O wygraną musiałyśmy naprawdę mocno walczyć, ale teraz kiedy jest już po wszystkim odczuwamy sporą radość. Dzieje się tak między innymi dlatego, że Puchar Polski to pierwsze trofeum jakie udało się zdobyć w tym sezonie. Oczywiście kilka dni wcześniej przypieczętowałyśmy awans do FinalEight Euroligi, co jest ogromnym sukcesem, ale akurat te rozgrywki jeszcze się nie zakończyły - uważa Anke DeMondt.

Paradoksalnie jednak, na początku nic nie wskazywało na taką nerwówkę. Gospodynie, dzięki świetnej w obronie, a także dość urozmaiconej grze w ataku, szybko wyszły na spore prowadzenie i wydawało się, że bez trudu będą kontrolować losy rywalizacji. - Sytuacja zaczęła robić się trudna tak naprawdę w drugiej połowie. Wtedy poziom naszej gry zdecydowanie opadł i nie prezentowałyśmy pełni swoich umiejętności. Nie da się ukryć, że w ofensywie podejmowałyśmy wiele złych decyzji, co ułatwiło poczynania rywalowi. Dzięki temu miał on mnóstwo okazji do kontrataków i w pewnym momencie wysunął się nawet na prowadzenie - ocenia Belgijka.

Zastanawiać może, czym ta słabsza dyspozycja była spowodowana. W końcu ranga spotkania była dość duża, wobec czego same zawodniczki raczej trudno posądzać o brak skupienia. - Nie sądzę by było to kwestią braku koncentracji. Miałyśmy przecież świadomość o co gramy, a dodatkowo motywował nas fakt, że występowałyśmy we własnej hali. Czasem jednak tak się dzieje, że tą równą dyspozycję trudno jest utrzymać przez pełne 40 minut – mówi doświadczona obrończyni.

Pozytywem w tym wszystkim na pewno było to, że dzięki wyrównanej potyczce kibice mieli okazję poczuć prawdziwe emocje. Na poparcie tych słów wystarczy przytoczyć, że jeszcze w czwartej kwarcie Lotos realnie zagrażał faworyzowanemu zespołowi spod Wawelu. - Na pewno taki scenariusz był bardziej ekscytujący niż wygrana trzydziestoma punktami kiedy w zasadzie długo przed końcową syreną można przewidzieć jaki będzie finisz. A tak, fani mieli szansę zobaczyć zażartą walkę i uważam, że mogło im się to podobać - przyznaje DeMondt.

Uczciwie trzeba powiedzieć, że to właśnie ona okazała się jedną z głównych autorek sukcesu. Jej celne rzuty zza linii 6,75 m. wielokrotnie okazywały się być bardzo pożyteczne i sprawiały, że zagrożenie było przynajmniej w jakimś stopniu oddalane. - Najwidoczniej drużyna mnie potrzebowała, a ja wiedząc o tym robiłam wszystko, by stanąć na wysokości zadania. Moich punktów nie byłoby jednak bez pracy całego kolektywu, który wyprowadzał mnie na czyste pozycje rzutowe. To za sprawą tego moja skuteczność nie zawodziła - dopowiada skromnie.

Można zatem powiedzieć, że dla Białej Gwiazdy było to drugie istotne zwycięstwo w przeciągu zaledwie tygodnia. W poprzedni weekend bowiem wiślaczki wywalczyły przepustkę do elitarnej fazy FinalEight Euroligi. - Nie da się ukryć, że pierwszym, priorytetowym celem był awans do grona najlepszych ośmiu zespołów Europy. To ogromna satysfakcja móc znaleźć się w takim gronie. Ale w przypadku Pucharu Polski również miała miejsce wewnętrzna mobilizacja, która jak się okazało przyniosła spodziewane rezultaty - kończy 32-letnia zawodniczka.

Źródło artykułu: