Znowu w życiu mi nie wyszło - relacja z meczu ŁKS Łódź - Śląsk Wrocław

Tegoroczny sezon w wykonaniu koszykarzy Łódzkiego Klubu Sportowego przypomina brazylijską telenowelę. Głównymi bohaterami w każdym odcinku jest inna para (w tym przypadku inny zestaw drużyn), ale scenariusz jest bardzo podobny.

Piotr Ciesielski
Piotr Ciesielski

Nie jest łatwo napisać cokolwiek interesującego po kolejnym ligowym spotkaniu w łódzkiej Atlas Arenie. Relację właściwie można byłoby zakończyć na stwierdzeniu, że na parkiecie emocji zabrakło, a na trybunach zabrakło kibiców. Tym samym temat zostałby wyczerpany, bo nic godnego uwagi przeoczone nie zostało.

Gospodarze po raz kolejny pozbawieni byli dopingu fanów, którzy szybko zniechęcili się do oglądania koszykarskiej ekstraklasy w Łodzi, na którą czekali kilkadziesiąt lat. Na trybunach Atlas Areny zasiadła garstka 100-150 osób, co przy ogromie hali wygląda fatalnie, a atmosfera na poziomie parkietu przypomina trening, a nie mecz najwyższej klasy rozgrywkowej w jednym z najpopularniejszych sportów w kraju. Nawet występów cheerleaderek nie miał kto oklaskiwać...

Łodzianie przez kilka minut prowadzili wyrównaną rywalizację z faworyzowanym Śląskiem. Po rzucie Michała Michalaka na tablicy widniał remis 8:8 i był to ostatni remis w tym spotkaniu. Kolejne 10 punktów zdobyli goście, głównie za sprawą dobrze dysponowanych tego dnia Bartosza Diduszki i Paula Grahama. Choć straty ŁKS-u nie były jeszcze duże, a faza spotkania początkowa, gospodarze szybko zaczęli sprawiać wrażenie ekipy, która nie wierzy we własne możliwości, a na pewno nie w końcowe zwycięstwo.

Krótki zryw łodzian na początku drugiej odsłony pozwolił na zniwelowanie strat do 2 "oczek", ale Śląsk szybko wrócił do swojej normalnej gry i kontrolowania spotkania. Różnica rosła z akcji na akcję i jeszcze przed przerwą widzieliśmy ponad 20-punktową przewagę wrocławian. Interesująca była jedynie walka pod tablicami, gdzie z rosłymi graczami Śląska z Aleksandarem Mladenoviciem na czele, walczyć próbował ambitnie Krzysztof Sulima. Twarda gra obu koszykarzy na pograniczu fauli mogła podobać się sympatykom basketu.

Obaj trenerzy dość szybko zdecydowali się na wprowadzenie dublerów, dla których takie spotkanie to dobra okazja do "zbierania minut" w ekstraklasie i ogrywania się na tym szczeblu rozgrywek. Miało to jednak oczywiście swoje przełożenie na poziom sportowy. W końcówce spotkania oglądaliśmy więc szybką koszykówkę, ale jednak z dużą liczbą błędów z obu stron. Na uwagę zasługiwały jedynie efektowne bloki, które raz po raz "sprzedawali" wrocławianie przeciwnikom.

Końcowa syrena była wyczekiwana przez oba zespoły, a zaraz po niej z głośników popłynął utwór Budki Suflera "Sen o dolinie" ze słowami "Znowu w życiu mi nie wyszło" - przyznać trzeba, że umiejętność żartowania z samych siebie jest w życiu ważna...

ŁKS Łódź - Śląsk Wrocław 64:86 (14:22, 15:21, 18:25, 17:18)

ŁKS: Michalak 14, Zyskowski 12, Sulima 12, Dłuski 8, Trepka 5, Binkowski 5, Kenig 5, Kuczmera 2, Szczepaniak 1, Bartoszewicz 0, Malesa 0.

Śląsk: Mladenović 18, Graham 17, Diduszko 13, Bochno 9, Buczak 8, Grzeliński 7, Bogavac 7, Sęk 4, Skibniewski 2, Makowski 1.

Sędziowali: Pastusiak, Dziopak i Zieliński.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×