Adam Popek: Wisła udanie rozpoczęła okres poświąteczny. Po dwóch zwycięstwach nad Enerą Toruń jest blisko wielkiego finału.
Ludwik Miętta Mikołajewicz: Zgadza się, ale ten decydujący krok trzeba jeszcze postawić. Na razie wykonaliśmy pewną część niezbędnej pracy i uczyniliśmy to dość efektownie, bo przecież każdy z dotychczasowych meczów został wygrany w sposób przekonujący. Prawdą jest, że osiągnięte wyniki były nawet lepsze niż poziom samych zawodów. Niemniej kropka nad i nie została postawiona. Teraz czeka nas wyjazd do Torunia i mam nadzieję, że w sobotę przypieczętujemy awans do finału, choć zdaje sobie sprawę ze specyfiki tamtejszej hali oraz trudności z jakimi muszą zmagać się drużyny przyjezdne. Nam dodatkowo zadania nie ułatwia fakt, iż do Australii wyjechała Erin Phillips, która jak wiadomo jest czołową postacią Wisły. Niestety zaistniała dość przykra okoliczność. Kilka dni temu zmarła jej babcia, która wychowywała ją w dzieciństwie, w związku z czym tuż po czwartkowym spotkaniu Erin wyleciała z Krakowa i powróci dopiero w przyszłym tygodniu.
Jak ocenia pan dwa dotychczasowe starcia? Z jednej strony wysokie wygrane należy docenić, ale z drugiej poziom prezentowany przez zespół jest wciąż daleki od oczekiwanego.
- Mam bardzo dużo zastrzeżeń do sposobu gry całego kolektywu. Końcowe rezultaty co prawda tego nie odzwierciedlają, ale my zwłaszcza w pierwszej potyczce wykazaliśmy się niewłaściwym podejściem, brakiem odpowiedniego skupienia. Efektem tego Energa po kilku minutach prowadziła z nami dość wysoko i to my musieliśmy gonić wynik. A muszę powiedzieć, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Największe "ale" mam jednak do ilości strat. W obydwu konfrontacjach było ich zdecydowanie za dużo. Ponadto, za rzadko wykorzystujemy pewną możliwość, która w koszykówce jest niezwykle ważna. Mianowicie szybki atak. Jego brak sprawia, że postawę Białej Gwiazdy odbiera się niekiedy jako statyczną.
W przeciwieństwie do aktualnych rywalek.
- Tak, Toruń bazuje właśnie na błyskawicznych kontrach, podobnie zresztą jak CCC Polkowice. Miałem okazję oglądać spotkanie dolnośląskiej ekipy z Lotosem i widziałem, że jej zawodniczki często w zaledwie parę sekund przemieszczają się pod kosz przeciwnika. Co ważne, są w tym bardzo zorganizowane. Wspominam o tym dlatego, ponieważ w trakcie mojej trenerskiej kariery było to pewnego rodzaju podstawą. Najpierw skuteczna obrona, a potem momentalne przejście do formacji ofensywnej.
Najprostsza broń w koszykówce.
- Absolutnie tak!
Nie obawiał się pan powrotu do ligowej rzeczywistości po, bądź co bądź nieudanym turnieju FinalEight?
- Obawiałem się i widać, że na drużynie nadal w jakimś stopniu ciąży widmo czterech porażek z rzędu. Generalnie nie ma się czemu dziwić, bo takiej ilości niepowodzeń w krótkim okresie czasu Wisła nie poniosła przez wiele lat! Oczywiście dwukrotnie koszykarki były bliskie wygranej, ale to tym bardziej boli. Nadarzała się szansa, która nie została wykorzystana. Te wydarzenia na pewno miały wpływ na psychikę zespołu i gołym okiem widać, że brakuje jej w tym momencie takiego entuzjazmu, którym zawsze emanowała. To mnie troszkę zraziło, ponieważ w ostatnich dniach była jedynie cieniem samej siebie. Być może swoje zrobił także brak wielu kibiców na trybunach, którzy zwykle gorąco dopingowali cały team.
Dlaczego zatem tak się stało?
- Podejrzewam, że fani są nieco sfrustrowani rezultatami jakie padły w finałach Euroligi. Wiem, że spodziewali się bardziej chlubnych osiągnięć. Poza tym, zdecydowana większość, która pojawia się na naszych meczach jest przede wszystkim związana z sekcją piłkarską, a tam wyniki również są poniżej oczekiwań. Ostatnio z kolei wynikło pewne nieporozumienie. Kibice zaprosili koszykarki na pojedynek piłki nożnej i chcieli by te zachęciły większą rzeszę do pojawienia się na stadionie. Nasze zawodniczki jednak nie zostały do końca poinformowane. W wyniku tego jedna ze stron poczuła się nie do końca dowartościowana, ale mam nadzieję, że to niedomówienie zostanie szybko puszczone w niepamięć.
Teraz przed Wisłą ostatni i chyba najważniejszy cel w sezonie, czyli ostateczna walka o prymat w kraju.
- Dokładnie to samo powiedziałem na wewnętrznym spotkaniu w klubie po zakończeniu turnieju w stolicy Turcji. Przed rozgrywkami bowiem zostały postawione trzy cele, z których dwa, a konkretnie zdobycie Pucharu Polski oraz awans do najlepszej ósemki Europy zostały zrealizowane. W moim odczuciu obrona tytułu to dla nas „numero uno” i dlatego też wymagam maksymalnej koncentracji. Mam nadzieję, że pierwszą barierę w postaci Energi pokonamy już niebawem, po czym staniemy naprzeciw CCC Polkowice, którego obecność w finale wydaje się być niepodważalna z racji na dwa zwycięstwa półfinałowe, jakie ma na swoim koncie. Nie ukrywam, iż będą to bardzo wyrównane konfrontacje.
Ale to Wisła upatrywana jest jako murowany faworyt do sukcesu.
- Nie możemy tak mówić dlatego, że CCC ma w tej chwili bardzo silny i wyrównany skład. Ponadto odznacza się świetną postawą w obronie. Mając te czynniki na uwadze oraz wyrównane boje jakie toczyliśmy z nim na wiosnę można spodziewać się podobnego scenariusza. A wtedy o zwycięstwie decydują detale.
Na klubie cały czas ciąży ogromna presja wygranych. Jak funkcjonuje się z taką świadomością?
- Żyję z presją od tak wielu lat, że wielokrotnie już na mnie nie działa (śmiech). Bardziej powiedziałbym, że przejawia się ambicja bycia pierwszym i myślę, że po sezonie zespół wciąż będzie postrzegany jako najlepszy.
Zakłada pan możliwość niepowodzenia?
- To jest sport. W nim zawsze dąży się do najwyższych celów, ale jednocześnie trzeba pamiętać, iż na szycie jest miejsce tylko dla jednego. Po drodze wydarza się mnóstwo rzeczy, które mają wpływ na ostateczny finisz, a raczej jego jakość. Szczególnie wśród kobiet jest wiele zależnych, w tym dyspozycja dnia czy nastawienie psychiczne. Tutaj musimy być gotowi na wszystko. Odnosząc się do naszych perspektyw muszę dopowiedzieć, że przecież niejedna drużyna chciałaby zgarnąć wicemistrzostwo, więc nawet jego zdobycie będzie cenne.
Trwają już przymiarki transferowe w kontekście przyszłego sezonu. Czy Wisła ma upatrzone twarze, które mogłyby pojawić się pod Wawelem w przerwie letniej?
- W odróżnieniu do naszej sekcji piłkarskiej, gdzie już teraz otwarcie się mówi o tym kto odejdzie lub dołączy do klubu ja nie będę wypowiadał się na ten temat przed zakończeniem rozgrywek. Mogłoby to zakłócić wewnętrzną harmonię kolektywu.
Zapytam zatem inaczej, czy przewiduje pan wzmocnienie potencjału kadrowego czy też utrzymanie obecnego poziomu?
- Naturalną rzeczą jest, że każdy dąży do doskonałości, do bycia lepszym. Zobaczymy jak się potoczą losy zespołu, ale o konkretach chętnie porozmawiam dopiero po sezonie.
Na zakończenie zagadnę o limit Polek, które muszą przebywać na parkiecie w trakcie ekstraklasowych zmagań. Czy rzeczywiście pana zdaniem powinien on zostać ponownie zwiększony?
- Mam mieszane uczucia. Jako prezes klubu uważam, że przepis o jednej Polce w grającej piątce jest słuszny ze względu na to, iż na rynku nie ma zbyt wielu klasowych koszykarek z naszym paszportem. W momencie zwiększenia tej liczby automatycznie wzrosłyby ceny ich kontraktów, co kluby zgodnie podkreślają. Nie twierdzę, że stałoby się tak na pewno, ale istnieje co do tego obawa. Natomiast jako człowiek związany z polskim basketem od wielu lat podkreślam, że takie działanie jest szkodliwe dla reprezentacji. Zbyt mało dziewczyn ma szansę pokazania się. W obecnych realiach mamy dwie skrajności. Z jednej strony są ekipy z Łodzi czy Poznania, które swoje poczynania opierają w zasadzie tylko na krajowych koszykarkach, a z drugiej takie jak ROW Rybnik, gdzie czołowe role odgrywają Amerykanki. Ten ostatni przykład doskonale obrazuje zabijanie potrzeb kadry. U nas wbrew wielu opiniom Polki są ważnymi postaciami. Często Ewelina Kobryn, Paulina Pawlak czy Magdalena Leciejewska razem przebywają na boisku, także my tworzymy dla nich możliwości. Podobnie zresztą dzieje się w Lotosie czy CCC. Jednakże w wielu klubach ma miejsce przesada jeśli chodzi o zatrudnianie zawodniczek zagranicznych, które reprezentują co najwyżej przeciętny poziom. Przez to szansa gry dla Polek po prostu ginie.
Decydujący krok trzeba jeszcze postawić - rozmowa z Ludwikiem Mięttą Mikołajewiczem
Wisła Kraków stoi u progu decydujących batalii w sezonie. O aktualnej sytuacji klubu, paru mankamentach, spostrzeżeniach na najbliższą przyszłość i całej ekstraklasie opowiada Ludwik Miętta Mikołajewicz, były selekcjoner reprezentacji Polski, a obecnie prezes małopolskiego klubu.
Źródło artykułu: