To, że ekipa spod Wawelu ma lepsze położenie od rywala nie ulega wątpliwości. W końcu prowadzenie 2-0 można uznać w tej sytuacji za sporą zaliczkę. Niemniej jest ona dopiero na półmetku ostatecznej drogi do szczęścia, co podkreśla trener Jose Ignacio Hernandez - Cieszymy się z osiągniętego dotąd wyniku, który daje nam pewien komfort, ale nie można wpadać w samozadowolenie. CCC w swojej hali z pewnością będzie chciało udowodnić wyższość.
Jego zespół oczywiście nie musi za nadto obawiać się polkowiczanek, ale w dalszym ciągu powinien podchodzić do nich z należytym respektem. W tym momencie są one bądź co bądź drugą siłą polskiej ligi i nie dotarły do tego etapu rozgrywek przypadkiem. - Mamy sporo szacunku dla naszych przeciwniczek, które są silne zwłaszcza jako kolektyw. Wbrew wynikom, w poprzednich meczach stawiały opór przez pełne czterdzieści minut i musiałyśmy czuwać nad sytuacją, by nie popełnić żadnego błędu. Tutaj przecież nawet najmniejszy z nich wiele kosztuje - wyjaśnia Erin Phillips i po chwili dodaje. - Fakt faktem z czasem odskakiwałyśmy na większy dystans punktowy, ale nie znaczyło to bynajmniej, że miałyśmy łatwiejsze zadanie i mogłyśmy pozwolić sobie na psychiczne rozluźnienie.
Prawdą jest, iż Wisła zyskała bardzo wiele właśnie odpowiednim podejściem mentalnym. Team w końcu wystrzegł się większych przestojów, a ponadto skoncentrował się na obronie, która w fazie play off ma jeszcze większe znaczenie. - W momencie gdy oponenci znają się doskonale, trudno jest o element zaskoczenia. Wtedy kluczowa okazuje się defensywa, od której de facto wszystko się zaczyna. Skuteczność w ataku jest przecież cechą dość chimeryczną i wszelkie braki na tej płaszczyźnie najlepiej nadrobić właśnie na własnej połowie - słusznie uważa Anke De Mondt.
Zastanawia również, co zaprezentują środkowe małopolskiego klubu, Taj McWilliams-Franklin oraz Eweliny Kobryn. Obie koszykarki zwłaszcza w potyczce numer jeden zaznaczyły swoją dominację i wiele osób spodziewa się, że w nadchodzącej przyszłości także będą kluczowymi ogniwami. - Wówczas krakowianki górowały nad nami pod wieloma względami, ale różnica szczególnie widoczna była w walce na tablicach. Wysokie zawodniczki zebrały aż 14 piłek w ofensywie, co bezsprzecznie pomogło gospodyniom w odniesieniu sukcesu - komplementuje rywalki opiekun CCC, Arkadiusz Rusin.
Wśród jego podopiecznych z kolei intrygę wzbudza Agnieszka Bibrzycka. O klasie reprezentantki Polski nikogo nie trzeba przekonywać i wydawałoby się, że bez trudu powinna ona liderować na boisku, ale jak dotąd z racji na bliską asystę defensorek z grodu Kraka nie pokazała pełnego oblicza. Co ciekawe, podobna okoliczność w jej karierze zdarzała się już parokrotnie i za każdym razem miała miejsce w finałowych zmaganiach…
Na koniec uwagę warto poświęcić także wspominanej już Phillips. 26-latka kilka tygodni temu przejęła rolę rozgrywającej i początkowo odnosiło się wrażenie, że powierzone obowiązki nie przypadają jej do gustu. Z czasem jednak wszystko wróciło do normy i atletyczna obwodowa znów zachwyca efektownymi zagraniami. - W pewien sposób musiałam się przestawić na nowe cele, lecz mój ofensywny styl nadal jest taki sam. To, że w wielu przypadkach dogrywam piłki koleżankom nie zabiera mi możliwości indywidualnego trafiania. Przecież obowiązkiem rozgrywającego jest również zdobywanie punktów. Obie pozycje rzeczywiście różnią się od siebie, ale ja próbuję połączyć ich najlepsze cechy i je wykorzystywać - wyjaśnia.
Czy wraz z koleżankami postawi kropkę nad już w sobotę?
Losy mistrzostwa rozstrzygną się w sobotę?
Przed krakowską Wisłą otwiera się ogromna szansa. Dzięki wygranym w dwóch dotychczasowych pojedynkach finałowych może ona wywalczyć złoty medal już w nadchodzący weekend, co byłoby dużym sukcesem. Przedstawiciele zespołu jednak ostrożnie podchodzą do tej kwestii.
Źródło artykułu: