Taki stan rywalizacji ekipa z Memphis zawdzięcza głównie swoim liderom. Marc Gasol i Zach Randolph tym razem zdobyli odpowiednio 23 i 18 punktów. W ostatnich dwóch meczach notują oni przeciętnie po zsumowaniu 41,5 punktu, przy wysokiej, ponad 53-procentowej skuteczności. Dla porównania, w czterech pierwszych pojedynkach w tej serii ich średnia wynosiła zaledwie 22,8 punktu.
Niedźwiadki po raz kolejny znakomicie otworzyły pojedynek prowadząc po pierwszej kwarcie już 25:16. Nie po raz pierwszy jednak dały się szybko dogonić i niemal przez całe spotkanie toczyły wyrównany bój z rywalem. Sama końcówka należała jednak już do zawodników z Memphis.
Clips nie pomógł nawet fakt, że na parkiecie pojawili się zarówno Chris Paul jak i Blake Griffin, których występy przed tym pojedynkiem stały pod znakiem zapytania.
- To musi boleć - przyznał po meczu Paul. - Jeśli tak nie jest, to znaczy, że cię to nie obchodzi - dodał.
- Każdy ma jakiś uraz. Moje kolano też mnie boli. Nie szukam jednak żadnej wymówki. Problemy musisz zostawić z tyłu i grać dalej - powiedział z kolei Randolph odnośnie kontuzji Paula.
Warty odnotowania jest fakt, że tylko osiem drużyn w historii NBA zdołało podnieść się z kolan przegrywając 1:3 i zwyciężyć w całej rywalizacji. - Każdy ma szansę to wygrać - ocenił trener Grizzlies, Lionel Hollins.
Los Angeles Clippers - Memphis Grizzlies 88:90 (16:25, 22:17, 28:24, 22:24)
(Griffin 17, Bledsoe 14, Paul 11 - Gasol 23, Randolph 18, Gay 13, Conley 13)
Stan rywalizacji: 3:3