Na Litwie pytają, kto to jest Seweryn - wywiad z Łukaszem Sewerynem, graczem Anwilu Włocławek

- Łatka gracza jednowymiarowego została mi przypięta, ale bardzo nie chciałbym być tak określany. Istotne są też inne elementy - mówi dla portalu SportoweFakty.pl, Łukasz Seweryn, nowy gracz Anwilu.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Lepiej jest być graczem wyspecjalizowanym w jednym elemencie czy bardziej wszechstronnym, ale tylko na dobrym poziomie? Do ciebie zdecydowanie przylgnęła łatka zawodnika, który przede wszystkim rzuca z daleka...

Łukasz Seweryn: Każdy zawodnik stara się doprowadzić jakiś jeden element do perfekcji. Bardzo dużo czasu poświęcam na rzuty trzypunktowe. Nie było tak zawsze, ale na pewno przez ostatnie cztery lata skupiłem się na tym bardzo mocno, co było widać chociażby po ostatnim sezonie, gdy grałem na całkiem niezłym procencie w dwóch ligach. Oprócz tego, trzeba jednak szkolić się również w innych elementach, bo zawodnik nie może być ograniczony czy jednowymiarowy. Tak naprawdę dla każdego gracza najważniejsza powinna być obrona.

Czyli sam w sobie nie czujesz się zawodnikiem jednego wymiaru?

- Bardzo nie chciałbym być tak określany. Taka łatka została mi przypięta, być może ze względu na mój ostatni sezon w Asseco, gdzie rzeczywiście w takim stopniu byłem wkomponowany w zespół, że głównie miałem korzystać z podań kolegów, co zresztą nieźle funkcjonowało. Ale równie istotne są dla mnie inne elementy.

Trener Tomas Pacesas rzeczywiście w ten sposób wkomponował cię w zespół. Z jednej strony wykorzystał twoje umiejętności, ale z drugiej może niechcący cię zaszufladkował?

- Przede wszystkim, żeby w ogóle zafunkcjonować u Tomasa w ataku, trzeba było wyjść od obrony i dotyczyło to wszystkich graczy. On ma dar dostrzegania w swoich zawodnikach tych małych elementów, które później wykorzystuje, a także wydobywa z każdego zawodnika to, co najlepsze nie tylko dla niego samego, ale i dla zespołu. Dla mnie już wielką nobilitacją było to, że mogłem grać obok takich gwiazd jak Daniel Ewing czy Qyntel Woods i wnosić do zespołu coś dobrego.

Funkcjonowałeś na tyle dobrze, że w pewnym momencie z gracza, powiedźmy trochę znikąd, stałeś bardzo ważnym ogniwem rotacji ekipy mistrzowskiej...

- Byłem bardzo dumny w momencie, w którym czułem, że Tomas docenił moją ciężką pracę na treningach, docenił to, że wróciłem do gry po prawie rocznej kontuzji i obdarzył mnie zaufaniem. To oczywiste, że jeśli człowiek zna swoją rolę w zespole, wykonuje ją dobrze, a przy tym jest chwalony, to jego pewność siebie idzie w górę i gra na zdecydowanie lepszym poziomie. Tomas ma wyjątkowy dar, bo obserwuje swoich koszykarzy i jeśli np. widzi, że ktoś dobrze rzuca z kąta 45 stopni, to ułoży taktykę tak, aby miał najwięcej takich sytuacji w meczu. To drobne elementy, które spowodowały, że cała układanka zafunkcjonowała.

Kąt 45 stopni - mówisz teraz o sobie?

- No trochę tak. Każdy zawodnik ma jakąś tam swoją klepkę, ja przede wszystkim rzucam od zerówki do 45 stopni, dlatego, że na boisku dużo częściej poruszam się po tych obszarach, co wynika zazwyczaj z taktyki. Przynajmniej tak było w Gdyni.

Pacesas to najważniejszy trener w twojej karierze?

- Na pewno jeden z ważniejszych. Marzyło mi się zawsze zafunkcjonować w takim klubie, jak Asseco Prokom. To najwyższa półka w Polsce, a dodatkowo, zespół, który gra w Eurolidze, o której ja wcześniej nawet nie śmiałem marzyć. Trzeba pamiętać, że ja zaczynałem swoją przygodę z Asseco od obozu z zespołem, który... miał grać w 1. lidze. Dopiero po obozie poszedłem na trening do drużyny ekstraklasy i co ciekawe, jak przyszedłem na halę, to pierwsze co, to usłyszałem Tomasa, który zapytał się mnie, co ja tutaj właściwie robię (śmiech). Odpowiedziałem, że kierownik kazał mi przyjść. Ostatecznie kiwnął głową (śmiech) i już zostałem, a potem grałem i w pierwszym zespole, i w drugim, co było świetnym doświadczeniem. Gdy miałem zniżkę formy to nie przestawałem grać siedząc na końcu ławki, tylko spokojnie grałem w drugim zespole, szukając formy w meczach 1. ligi. Nie byłem ograniczony tylko do szukania formy na treningach. Tak zresztą było z innymi graczami.

I nigdy nie miałeś chęci zaprotestować?

- Nigdy. A przecież grałem i w 1. lidze, a czasem nawet i w 2. Grałem i ja, i Piotrek Szczotka, Adam Hrycaniuk, Mateusz Kostrzewski czy nawet Przemek Zamojski, jak wracał po kontuzji. To było świetne rozwiązanie by uniknąć sytuacji, w której ktoś miał zniżkę formy.

Grałeś w wielu klubach w swojej karierze, ale dopiero jako dojrzały gracz wskoczyłeś na tą najwyższą półkę. Nie żałujesz trochę, że tak późno?

- Trochę żałuję, że moja kariera nie potoczyła się trochę inaczej, ale to każdy tak ma. Teraz np. chciałbym być w tym miejscu, co jestem, ale o kilka lat młodszy. Zazdroszczę tym, którzy są młodzi i już dzisiaj grają w czołowym klubach w Polsce. Przecież czy to w Asseco, Anwilu czy innych zespołach z czołówki to zawsze byli i lepsi trenerzy, i lepsi zawodnicy, więc od razu poziom treningów jest wyższy. Z drugiej strony jednak narzekać nie mogę - ostatnio wróciłem po ciężkiej kontuzji, po której nie ma już śladu oraz zostałem mistrzem Polski.

Nie mogę nie zapytać cię o ten słynny konkurs, czy też gierkę autorstwa trenera Kosauskasa. Tę, w której trzeba zdobyć 21 punktów rzucając za trzy. Każdy celny rzut jest za jeden, a niecelny za minus trzy... Podobno ci, którzy przeszli tę próbę, mają zaszczyt podpisać się na specjalnej deseczce trenera w kształcie ręki, tak?

- Wszyscy mnie o to pytają, ale ok, mogę powiedzieć jeszcze raz. Tak, rzeczywiście jestem jednym z nielicznych koszykarzy, którym udało się przejść tę próbę i złożyć swój podpis. Oczywiście, zanim podpisałem się na tej ręce-desce to minęło trochę rzutów. To nie tak, że oddałem 21 rzutów i jest. Bywało i tak, że byłem o rzut-dwa od końca i nagle pudło jedno, drugie i niestety. Ale było też tak, że bez trenera piłkę podawał mi Adam Hrycaniuk i uzbierałem te 21 oczek. Potem się śmiałem, że muszę postarać się o zapis z monitoringu to może trener uzna mi ten wynik (śmiech), ale tak nie zrobiłem. Kilka dni później dokonałem tego raz jeszcze już przy obecności trenera i złożyłem podpis.

Dużo tych rzutów oddałeś?

- No myślę, że było około trzech-czterech pomyłek, więc łatwo policzyć. Rzucałem z prawej strony, z kąta 45 stopni.

Znobilitowało cię to w jakiś sposób? Poczułeś się wyjątkowo? Kto poza tobą podpisał się w ogóle na tej deseczce?

- Tomas Pacesas, Donatas Slanina i… no ja oczywiście (śmiech), i… nie pamiętam czwartego nazwiska. Być może, gdyby więcej graczy próbowało swoich sił, tych podpisów byłoby też więcej, choć trener Kosauskas pracował z naprawdę wieloma zawodnikami. A czy poczułem się wyjątkowo? No, kurczę, trener Kosauskas jest teraz na Litwie, ćwiczy jakichś dzieciaków, pokazuje im deskę, a tam… Pacesas, znają, Slanina, znają. A kto to jest Seweryn (śmiech)?

Kto to jest Seweryn na pewno wiedzą we Włocławku. Miałeś inne oferty?

- Ofert było sporo, ale Anwil przedstawił najbardziej konkretną propozycję. Rozmawiałem z prezesem Lewandowskim, a znamy się przecież z Asseco, przedstawił mi bardzo ciekawy obraz tworzenia zespołu, następnie rozmawiałem telefonicznie z trenerem i generalnie to nie miałem nad czym się zastanawiać. Wiedziałem, gdzie przychodzę i po co przychodzę.

Anwil to już nie jest ścisła czołówka liga. Od dwóch lat poza półfinałem...

- Być może nadchodzący sezon z powrotem sprawi, że Anwil znajdzie się w ścisłej czołówce. Nie chcę składać jeszcze żadnych obietnic, ale myślę, że wszyscy będziemy mieli niesamowitą wolę walki i ambicję. A przecież tym się wygrywa większość meczów - determinacją i koncentracją od pierwszej do ostatniej minuty.

W jakim celu trener Adomaitis sprowadził cię do zespołu? Rozmawialiście na temat twojej roli?

- Myślę, że ta rola, którą miałem w Asseco, mieści się gdzieś w koncepcji trenera Adomaitisa.

Czyli wracamy do tego, o czym rozmawialiśmy na początku - wsparcie w postaci punktów.

- Trzeba wnieść do zespołu wszystko, co jest potrzebne w danym momencie. Chciałbym być przydatny nie tylko w rzutach z dystansu, ale w innych elementach. Czasami jest tak, że człowiek wchodzi na parkiet, ale rzut nie siedzi, więc wtedy trzeba skupić się na czymś innym - np. na defensywie, wyłączeniu strzelca rywala.

O minuty będziesz rywalizował z Tonym Weedenem. Jak zapatrujesz się na tę rywalizację?

- Znam Tony’ego dość dobrze. Zawsze jak robiliśmy skauting drużyny przeciwnej to na nim skupialiśmy swoją uwagę. Oczywiście to bardzo dobry zawodnik, świetny strzelec, z którym rywalizacja o minuty będzie bardzo ciekawa. Życzyłbym sobie by była zdrowa - chciałbym, żebyśmy się szanowali, bo to przekłada się później na zwycięstwa zespołu.

Możecie grać obok siebie, ale częściej jednak pewnie będziecie się zmieniać. Co masz na myśli wspominając o zdrowej rywalizacji?

- Na pewno nie może być tak… nie ma prawa bytu sytuacja taka, że jeśli jeden zawodnik jest na boisku, to czeka się na jego błąd, by wejść za niego na parkiet. To nie powinno mieć miejsca, bo prowadzi do niesnasek, który wpływają na cały zespół. Na konkretnych pozycjach trzeba się po prostu wspierać, bo nigdy nie wiadomo na kogo szybciej przyjdzie słabszy moment, a nigdy nie jest tak, że w całym sezonie forma jest stabilna. Zawsze znajdzie się gdzieś moment braku formy. Tym bardziej, że dwa niecelne rzuty nie oznaczają nic, bo za chwilę mogą być trzy celne.

Podejmiesz się z nim jakiegoś konkursu trójek? Żeby sprawdzić który jest lepszy?

- Oj, na pewno. Zresztą, konkursy to nieodłączony element treningu, bardzo ciekawe są np. konkursy w dwójkach, bo one po prostu scalają zespół. A jednocześnie, gdy gramy np. o przysłowiową puszkę coli, to wpływa to na koncentrację, mobilizację i tak dalej. A już bardzo ciekawa sytuacja będzie gdy do naszego zespołu dołączy Andrzej Pluta. Naprawdę w takim konkursie chętnie wezmę udział (śmiech)

A ja go chętnie zrelacjonuję (śmiech). Miałeś okazję poznać Andrzeja Plutę osobiście?

- Andrzeja znam tylko z boiska. Wiele lat obserwowałem go z pozycji parkietu, ale niestety nie miałem okazji go poznać bliżej, więc trochę nie mogę się tego doczekać. Na pewno wniesie do zespołu dużo spokoju i dużo charyzmy. Przecież w koszykówkę grał jeszcze rok temu i to grał na wysokim poziomie, a że jest niesamowitym specjalistą od rzutów za trzy, to na pewno liczę na wskazówki i pomoc.

Myślisz, że to możliwe, że jako 30-letni gracz możesz jeszcze poprawić swój rzut?

- Człowiek wbrew pozorom nie kształtuje się tylko do poziomu, powiedzmy 22 lat. Pewne elementy można poprawić nawet i po 30-stce ale pod warunkiem, że pracuje się bardzo ciężko. Gdy tak jest, wszystko jest możliwe - elementy słabsze się niweluje, a te lepsze poprawia. Na tę współpracę z Andrzejem bardzo liczę, bo mam w pamięci te jego celne trójki rzucane mi przez ręce sprzed samej twarzy, po których trenerzy często zdejmowali mnie z parkietu (śmiech).

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×