Gospodarze podejmowali siedlecki zespół w naprawdę dobrych nastojach. Wygrali pięć poprzednich spotkań (w tym jedno pucharowe) i fakt ten musiał przełożyć się na pewność siebie oraz spokój w poczynaniach na boisku.
Te cechy widoczne były w grze wrocławian od pierwszej akcji. WKS przede wszystkim bezbłędnie zastawiał deskę, ale też z dużym rozsądkiem egzekwował swoją ofensywę. Początek spotkania należał z pewnością do Tomasza Ochońki, który najpierw trafił z półdystansu, a po chwili niezwykle efektowną akcję 2 + 1 zakończył... w pierwszym rzędzie trybun.
Takie poświęcenie dało dodatkowy zastrzyk energii WKS-owi, który szybko odskoczył na osiem punktów. SKK Siedlce miało jednak w swoich szeregach byłych graczy ekstraklasy - Adriana Czerwonkę oraz Marcina Chodkiewicza. To głównie dzięki nim siedlczanie utrzymywali się w grze, jednak pierwsza odsłona zakończyła się prowadzeniem gospodarzy 20:10.
Tempo gry WKS-u wcale nie spadło po pojawieniu się na boisku graczy rezerwowych. Przeciwnie - najpierw Adrian Mroczek-Truskowski, a później Radosław Hyży szybko zapisali się na liście strzelców. Dzięki nim przewaga "wojskowych" oscylowała w granicach 13-15 "oczek".
Goście mieli natomiast ogromne problemy w ataku. Praktycznie nie potrafili minąć rywali na wysokości szóstego metra, w ogóle nie dostawali się pod kosz, skupiając się w większości na rzutach z daleka. Z drugiej strony duet Tomasz Ochońko i Marcin Flieger robił co chciał, w efekcie Śląsk prowadził do przerwy 40:23.
Tuż po wznowieniu gry przewaga gospodarzy osiągnęła magiczny pułap 20 "oczek", a jeszcze powiększyły ją dwa rzuty równo z syreną kończącą akcję (a jeden nawet z dystansu!) Tomasza Ochońki. Wtedy stało się jasne, że podopiecznym Tomasza Araszkiewicza bardzo ciężko będzie tego wieczoru o wygraną, a ich chęć gry została stłamszona.
Od 23 minuty przyjezdni dosłownie przestali istnieć. Nie sposób wręcz uchwycić słowami momentu, w którym z 40:23 zrobiło się... 67:28. To była destrukcja. Śląsk dawał SKK szkołę basketu (w tym zanotował serię 20:2) i w ciągu pięciu minut osiągnął niemalże 40-punktową przewagę! Imponujące było zwłaszcza przechodzenie od udanej obrony do ataku.
W tym rytmie ostatnia kwarta była więc formalnością i miejscowi fani wreszcie obejrzeli w pełni satysfakcjonujący występ swoich pupili.
Śląsk odniósł więc piąte kolejne ligowe zwycięstwo i umocnił się na pierwszym miejscu tabeli. Tak wysokie zwycięstwo było jak przesłanie, swoista manifestacja dla pozostałych rywali - musicie się z nami liczyć. SKK z kolei odniosło bodaj najbardziej bolesną porażkę w tym roku.
Wygrana WS-u była tym bardziej imponująca, że w szeregach gospodarzy zabrakło...najlepszego strzelca, Pawła Kikowskiego, a także Przemysława Hajnsza. Wygląda więc na to, że wrocławianie wreszcie są w formie, jakiej wymagano od nich na początku sezonu.
- Zdecydowanie zdeklasowaliśmy dzisiaj przeciwnika. Nie robiliśmy praktycznie żadnych niepotrzebnych błędów, ale przede wszystkim wygraliśmy naszą deskę. Zbieraliśmy też w ataku, co miało bardzo duże znaczenie. Ze statystyk wynika, że oni są w tym elemencie bardzo silni, a my im go zabraliśmy. Dzięki temu ich wysocy nie mogli zrobić praktycznie nic, nie mieli na to odpowiedzi - powiedział po meczu Paweł Bochenkiewicz.
Śląsk Wrocław - SKK Siedlce 84:35 (20:10, 20:13, 27:5, 17:7)
Śląsk: Ochońko 19, Flieger 14, Hyży 9, Mroczek-Truskowski 9, Prostak 8, Diduszko 7, Bochenkiewicz 6, Sulima 5, M. Kulon 4, N. Kulon 3.
SKK: Basiński 7, Czerwonka 6, Sobiło 6, Chodkiewicz 5, Przybylski 4, Deja 4, Galan 2, Rapucha 1
Każdej Czytaj całość