Piotr Dobrowolski: Po sobotnim meczu pozostał pan w rodzinnym mieście. Na jak długo?
Daniel Wall: W Radomiu pozostaję do poniedziałku. Trener Dariusz Szczubiał jest bardzo wyrozumiały i pozwolił mi przez ten czas tu zostać. Sam muszę zorganizować sobie odnowę biologiczną, a po niedzieli jadę do Tarnobrzega.
Wraca pan czasami myślami do swoich ostatnich występów w Rosie, walczącej wówczas na drugoligowym poziomie?
- W Rosie rozegrałem raptem osiem meczów, spowodowane to było różnymi sprawami, między innymi wypadkiem, ale w spotkaniu ligowym nie grałem tu naprawdę bardzo dawno. Bardzo fajnie się grało, widać, że Radom żyje koszykówką. Tak jak kiedyś graliśmy w AZS-ie Radom, nie było o nas zbyt głośno, tak jak teraz o Rosie.
[b]Obserwując minione sezony w wykonaniu radomskiego klubu, spodziewał się pan tego, iż tak szybko zawita on do Tauron Basket Ligi?
[/b]
- Szczerze mówiąc, po tym jak obserwowałem jak klub jest zarządzany i co tu się dzieje, byłem świadomy tego, że Rosa bardzo szybko znajdzie się w ekstraklasie. Nie było to dla mnie żadnym zdziwieniem. Skład był zawsze mądrze budowany, więc działaczom należał się ten poziom rozgrywek.
Pamięta pan jeszcze niemiłe okoliczności, w jakich odszedł z tego zespołu?
- Nie. To zdarzyło się już bardzo dawno i o tym kompletnie zapomniałem.
Czym spowodowana była sobotnia porażka?
- Graliśmy bardzo okrojonym składem. Jeżeli byśmy nie dopuścili do tej przewagi, którą Rosa sobie wypracowała, to tych sił na pewno zostałoby więcej. Wtedy spotkanie byłoby bardziej wyrównane. Przez pierwszą minutę, nawet półtorej w dogrywce jeszcze to jakoś wyglądało, jakoś funkcjonowaliśmy, ale później zostaliśmy "odcięci od tlenu".
Wasza sytuacja kadrowa nie wygląda zbyt różowo...
- Mamy obecnie kontuzjowanych trzech koszykarzy. Rotacja jest przez to mocno zawężona i trener ma spory problem. Ostatnio wypadł nam Krzysiu Krajniewski z powodu kontuzji ręki. Jakoś musimy sobie radzić, nie ma innego wyjścia.
Od trzeciej kwarty grał pan z czterema faulami na koncie. Zdradzi pan sekret, jak w takiej sytuacji można dotrwać nie tylko do końca czterdziestej minuty, ale i dogrywki?
- Wychodzi się na parkiet po to, aby walczyć przez całe spotkanie. Trzeba być dobrze przygotowanym. Wiadomo, ma się w głowie to, że popełniło się cztery faule i jest zagrożenie piątym. Trzeba mądrze się ustawiać, ale przy tym ograniczać przy kontakcie z rywalem i unikać bezpośrednich starć.
To kwestia doświadczenia?
- Nie wiem. Wychodzę na parkiet i robię swoje. Zawsze chcę dać z siebie tyle, ile tylko mogę, ile mam pary w płucach.
Przegraliście trzy ostatnie spotkania...
- Porażka w Zielonej Górze to były dosłownie dwie, trzy minuty naszej słabości, które rywal wykorzystał. Stelmet jest bardzo dobrą drużyną. Tak naprawdę zatrzymaliśmy się w meczu z Turowem u siebie. W Radomiu pierwsza połowa to była kontynuacja tamtego meczu. Musimy się z tego otrząsnąć jak najszybciej.
Bardzo późno dołączył pan do Jeziora Tarnobrzeg. Jak ocenia pan skład swojego zespołu?
- Drużyna jest fajnie dobrana, bo jest paru doświadczonych zawodników, jak np. Rahshon Turner, który już trochę pograł, jest Dawid Przybyszewski. Są również młodzi gracze, którzy fajnie się zaaklimatyzowali i nie boją się grać, jak Kuba Patoka czy Jakub Dłoniak. Pierwsze trzy mecze były naprawdę dobre w naszym wykonaniu, natomiast ostatnio złapaliśmy pewną "zadyszkę". Mam nadzieję, że wyciągniemy wnioski i za tydzień z Czarnymi wygramy.
Spotkał się pan na parkiecie ze swoim bardzo dobrym kolegą, Piotrem Kardasiem. Chcieliście coś sobie udowodnić?
- Nie musimy sobie absolutnie nic udowadniać. Z "Larym" znamy się wiele lat, jesteśmy przyjaciółmi, dlatego bardzo fajnie było ponownie zagrać z Piotrkiem w Radomiu. Tym bardziej, że tutaj zaczynaliśmy przygodę z koszykówką w trzeciej lidze i kiedyś marzyliśmy o tym, aby wystąpić w ekstraklasie w Radomiu. W końcu zagraliśmy, fakt, że w innych drużynach, ale to było bardzo przyjemne.