Emocji w niedzielnym meczu Asseco Prokomu Gdynia z Treflem Sopot nie powstydziłyby się najlepsze filmy Alfreda Hitchcocka. Spotkanie pełne dramaturgii zakończyło się triumfem mistrzów Polski, którzy jeszcze na 55 sekund przed końcem tracili do rywali siedem punktów.
To był pojedynek pełen dramaturgii, po końcowym gwizdku w szeregach Asseco zapanowała radość, z kolei zawodnicy Trefla z niedowierzaniem kręcili głowami. Jak mogli przegrać wygrany mecz?
- Bardzo ciężko wytłumaczyć mi to, co stało się w końcówce - mówił załamany Mariusz Niedbalski, trener żółto-czarnych. - Każdy z nas jest sfrustrowany takim obrotem sytuacji. Myśleliśmy, że to spotkanie jest już wygrane. Pozwoliliśmy rozkręcić się Łukaszowi Koszarkowi na dystansie - przyznał niepocieszony Adam Waczyński.
Ze spuszczoną głową parkiet opuszczał Przemysław Zamojski. Były gracz Asseco Prokomu przestrzelił dwa bardzo ważne rzuty wolne. - Mieliśmy ich na widelcu, ale kompletnie zawaliliśmy końcówkę. Nie zrealizowaliśmy założeń taktycznych, ta porażka bardzo nas boli, że daliśmy rzucić gospodarzom aż tyle trójek - powiedział Zamojski.
Gdynianie w końcówce pokazali charakter. Wierzyli, że mogą odrobić straty i przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. - Nie poddaliśmy się i do końca walczyliśmy o zwycięstwo, choć nie było łatwo, bo graliśmy w kratkę - przyznał Kestutis Kemzura, opiekun Asseco.
- Goniliśmy Trefla przez całe spotkanie wykorzystując błędy przeciwników. Mieliśmy trochę szczęścia, ale to zwycięstwo jest dla nas bardzo ważne - przyznał Adam Hrycaniuk.
Wtórował mu Mateusz Ponitka: - Walczyliśmy do ostatnich sekund i jak widać było warto. Trener na jednym z czasów - jakieś 24 sekundy przed końcem - powiedział, że to jeszcze dużo i jesteśmy w stanie to wygrać, tylko musimy uwierzyć. Było to dla nas bardzo ważne spotkanie.