Michał Fałkowski: Zlikwidujmy konferencje!

Stałym elementem koszykarskiego meczu jest konferencja prasowa tuż po ostatniej syrenie. Miejsce, gdzie teoretycznie nie powinno zabraknąć ciekawych komentarzy, naprawdę jest czymś zupełnie innym.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Kiedyś, jeśli tylko byłem na meczu koszykarskim w roli dziennikarza, byłem również na konferencji prasowej po spotkaniu. Wydawało mi się, że te dwa wydarzenia łączą się w jeden scalony organizm i po prostu tak już jest, że jak ktoś przychodzi na mecz, to idzie również na konferencję.

Dzisiaj uważam to za kompletną stratę czasu.

Konferencje są pełne nudnych frazesów, pustych sloganów, radości i punktowania mocnych stron po zwycięstwach oraz złości i przygnębienia po porażkach. Zagraliśmy bardzo dobry mecz; graliśmy dość dobrze w pierwszej połowie, ale w drugiej zabrakło nam szczęścia; popełniliśmy kilka strat w końcówce i to one zaważyły o naszej porażce; przed nami kolejne spotkanie, musimy się do niego dobrze przygotować.

Uff, na wymioty się zbiera, żeby nie powiedzieć gorzej. Zastanawiam się: czemu tak jest? Przyczyn jest kilka.

Przede wszystkim sami trenerzy oraz zawodnicy traktują konferencje prasowe jako zło koniecznie, ot, kolejny przymus władz ligi, który trzeba "odpękać". Stąd praktycznie wszystkie konferencje w Polsce wyglądają tak samo: najpierw trener w nieco dłuższej wypowiedzi komentuje spotkanie, a potem koszykarz robi z tego skrót myślowy i już można uciekać do domu.

Niechęć trenerów, postawa "powiem wam parę zdań i się odczepcie", wpływa, co oczywiste, na dziennikarzy i skutkuje swoistym kuriozum: oto bowiem przedstawiciele prasy i mediów nie zadają dodatkowych pytań trenerom i zawodnikom, bo doskonale wiedzą, że i tak się niczego, nomen omen, nie dowiedzą.

Ostatnio we Włocławku trener Marius Linartas przez kilkadziesiąt sekund udawał, że nie rozumie pytania o to, czy poda się do dymisji, a następnie wielce obrażony powiedział, że to decyzja władz klubu. Bardzo odkrywcze. Jacek Winnicki mnie osobiście zrugał kiedyś za to, że byłem zbyt dociekliwy i ośmieliłem poddać pod wątpliwość jego kompetencje, pytając o to, czy uruchomienie Davida Jacksona w ataku, który tamtego dnia był w bardzo dobrej formie, nie odbyło się czasem zbyt późno, co miało wpływ na porażkę zespołu. A zarzut Igora Griszczuka o to, że dziennikarz jest sterowany przejdzie do klasyki. Zresztą, Griszczuk zrobił furorę również w Słupsku, gdy najpierw zapytał dziennikarza czy uprawiał kiedyś koszykówkę, a gdy otrzymał twierdzącą odpowiedź, stwierdził, że, patrząc na jego sylwetkę, to niemożliwe.

Oczywiście, od tej ogólnej reguły są wyjątki: Milija Bogicević chętnie odpowie na każde pytanie, a potem jeszcze postara się zażartować, bo taki ma charakter jako człowiek, a nie trener (choć oczywiście nie mówi wszystkiego, a tylko to, co może). Mariusz Karol używa ciekawych metafor, Dariusz Szczubiał często po przegranych meczach barwnie opowiada jak to słabo zagrali jego Amerykanie, a Miodrag Rajković ciągle chciałby powiedzieć trochę więcej, niż pozwala na to jego angielski. Niemniej jednak, to wszystko już gdzieś było, to wszystko słyszałem dziesiątki razy.

Konferencje są całkowicie bezsensowne również z tego powodu, że nikt z dziennikarzy nie chce zadać ciekawego pytania, bo ewentualna odpowiedź trafi nie tylko nie do niego, a do szerszego grona odbiorców i każdy będzie mógł ją sobie przywłaszczyć jako swoją i użyć w relacji czy kolejnym newsie.

Dlatego większość kolegów (i koleżanek, ciągle ubolewamy, że jest ich tak mało...) po fachu, którzy starają się szukać ciekawych informacji, woli nie pójść na konferencję i zaczaić się na wybranego koszykarza czy trenera gdzieś w kuluarach i korytarzach hali. I co ciekawe, maruderzy i mruki konferencyjne często zmieniają się w rozgadanych i pogodnych rozmówców, gdy rozmowa odbywa się w cztery oczy.

Śmieszą mnie pytania konferencyjne w stylu Panie trenerze, czy będą wzmocnienia? Czego autorzy się spodziewają? Szczerej odpowiedzi, całkowitego wyjaśnienia i wyjawienia klubowych sekretów? Przecież nawet jeśli trener przyzna, że wzmocnienia będą, to i tak nie powie kto, gdzie, za kogo, skąd i dlaczego, a zazwyczaj ograniczy się do braku funduszy lub, w najlepszym razie, powie że mamy kilku kandydatów.

Czasami myślę sobie, że to taka gra, w której obie strony tylko udają, że robią coś pożytecznego, a doskonale zdają sobie sprawę z tego, że trudno o większe "bicie piany". Taki pomeczowy rytuał.

Jednocześnie, mam wrażenie, że jeszcze kilka lat temu konferencje nie były AŻ TAK NUDNE, bo owszem, interesujące za bardzo nigdy nie były, ale przyznam, chodziłem na nie jako całkowicie początkujący dziennikarz, bo wówczas ciekawiło mnie wszystko. Mianowicie - przed podziałem na dwie osobne konferencje, gości i gospodarzy, można było oczekiwać jeszcze tego, że jak spotkają się dwa wybuchowe charaktery trenerów, to może dojdzie do jakiejś utarczki słownej. Może chociaż do jakiejś ciekawej wymiany zdań, jakiejkolwiek interakcji, która wyjdzie poza standardy. Teraz? Nic z tego. Goście osobno, gospodarze osobno - żeby tylko jeden na drugiego nie spojrzał krzywo na tle banerów i logotypów sponsorów, na tle emblematu ligi, bo się sponsorzy obrażą, odejdą i jeden Bóg raczy wiedzieć co tam się jeszcze wydarzy.

Kompletnie nie rozumiem podejścia FIBA i ujednolicenia tego przepisu jak koszykarski świat długi i szeroki - bo, tak na marginesie, dotyczy to również rozgrywek międzynarodowych i innych lig. Nie wiem komu to przeszkadzało. Do tej pory wspominam zabawną sytuację, gdy Ronny Turiaf (chyba on?) kręcił z niedowierzaniem głową i pukał się w czoło, gdy David Blatt piątą minutę z rzędu wyjaśniał dziennikarzom taktyczne aspekty porażki swojego zespołu podczas EuroBasketu 2009.

I co to jest za argument, że konferencja ma być przeprowadzona szybko i sprawnie, z podziałem na zespoły, nawet z podziałem na postaci w ramach jednego zespołu, by zespół mógł jak najprędzej udać się do hotelu na kolację? Znam przypadki, że koszykarz przebiera się w szatni tak długo, że obsługa hali czeka na niego wściekła, bo poza nimi, nim i jednym narwanym dziennikarzem, nie ma już nikogo w budynku. Ale to akurat drużynie nie przeszkadza.

Znajomy dziennikarz powiedział mi Konferencje nie są od tego, by dowiedzieć się czegoś ciekawego, raczej po to, by wzbogacić relację cytatem. Cóż, to w takim razie po co je robić? Relacja z nudnym cytatem czy "sucha" relacja - a cóż to za różnica? Jak komuś zależy na dobrej relacji, to i tak postara się znaleźć potencjalnie ciekawego rozmówcę gdzieś poza strefą konferencyjną. I jeśli sam ma coś do zaoferowania swojemu rozmówcy, to wówczas może powstać coś naprawdę ciekawego i oryginalnego. A tak? Mamy kilka tych samych relacji upstrzonych tymi samymi cytatami tego samego zawodnika.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×