Sobotnie spotkanie było bardzo ważne dla obu drużyn. Zarówno Start, jak i Rosa zamykają bowiem stawkę dwunastu zespołów Tauron Basket Ligi. W przypadku ewentualnego zwycięstwa gdynianie powiększyliby przewagę nad podopiecznymi Wojciecha Kamińskiego. Z Radomia wracają jednak "na tarczy".
- Gratuluję Rosie zwycięstwa, okazali się lepsi - przyznaje Jarosław Mokros. Jak mówi, on i koledzy źle "weszli w mecz". - Słabo zaczęliśmy spotkanie, rywale szybko zebrali 6 piłek i te akcje zakończyły się punktami - przypomina początkowe fragmenty sobotniej potyczki.
Przyjezdni starali się zniwelować dziewięciopunktową stratę z pierwszej kwarty. Prawie im się to udało w ostatnich dziesięciu minutach meczu. Wtedy jednak do głosu doszli gospodarze, ponownie "odskakując" na kilka "oczek". - Przez cały mecz ich "goniliśmy", ale w końcówce dostali zbyt dużo łatwych piłek pod kosz, co kończyło się wsadami - zauważa zawodnik Startu.
Właśnie defensywę Mokros wskazuje jako najsłabszy element w grze swojej ekipy. -Słabo broniliśmy. To przede wszystkim obrona okazała się kluczowa - podkreśla. Ma również zastrzeżenia do skuteczności Startu. - Kiepsko zagraliśmy, nie wpadały nam osobiste - zaznacza, dodając od razu: - Poza tym głupie błędy i głupie straty. To zaważyło.
Waga tego spotkania i presja z nim związana wyzwoliły, co naturalne, niemałą motywację w szeregach obu zespołów. - Polała się krew, zarówno po naszej stronie, jak i po drugiej. Taki jest jednak sport. Oczywiście nie były to celowe zagrania - zapewnia zdobywca pięciu "oczek" w sobotniej konfrontacji.