Karol Wasiek: Ten mecz ze Stelmetem Zielona Góra był dla ciebie feralny, bo nie dość, że kontuzja to jeszcze ta "aferka" z Quintonem Hosleyem.
Marcin Stefański: No tak. Ja powiem tak: najważniejsze, że wówczas ten mecz wygraliśmy, bo to zwycięstwo pozwoliło nam się odbić od przysłowiowego "dna", po tych trzech porażkach, jakie ponieśliśmy na własnym parkiecie. Nie będę ukrywał, że wówczas byliśmy w małym kryzysie. Ta wygrana ze Stelmetem pokazała, że z nami cały czas trzeba się liczyć. Spójrzmy też na to, że w kolejnym meczu także odnieśliśmy zwycięstwo w spotkaniu z Anwilem Włocławek. A wracając do pytania, to była jakaś "aferka" z Quintonem Hosleyem. Nie będę jednak ukrywał, że jestem bardziej zdenerwowany na to, iż złapałem kontuzję w tym spotkaniu niż tą aferą.
Na pewno docierały do ciebie sygnały o tym, że działacze Stelmetu Zielona Góra chcą wyjaśnienia, a zarazem ukarania twojej osoby za tamto zajście. Jakbyś się do tego odniósł?
- Myślę, że koszykówka jest taką grą, w której jednym z kluczowych aspektów jest właśnie walka fizyczna, gdzie jest dużo emocji i każdemu się one udzielają. To nie jest siatkówka, że nie można spojrzeć w kierunku gracza po zdobyciu punktów. Nie wyciągałbym jakiś daleko idących wniosków. Czasami jest tak, że ktoś wytrzyma, a ktoś nie wytrzyma.
Z tego co wiem, to ty kiedyś także zostałeś wyrzucony z boiska w podobnych okolicznościach, jak Hosley. To prawda?
- Tak, to prawda. Mogę podać swój przykład sprzed dwóch lat, kiedy rywalizowaliśmy z Anwilem Włocławek. Wówczas też byłem faulowany i też w jakiś sposób nie wytrzymałem, jak Hosley. Zostałem wyrzucony z boiska i ukarany i nikt nie pytał się mnie, co powiedział mi przeciwnik.
Co tam wówczas powiedziałeś Hosleyowi?
- Mogę powiedzieć, że na pewno nie uraziłem Quintona Hosleya żadnymi obraźliwymi słowami. Myślę, że po prostu nie ma tematu.
3 lata temu rywalizowałeś z Qyntelem Woodsem i wówczas także toczyłeś takie małe "wojenki" z tym zawodnikiem. On był twardszy od Hosleya?
- To są generalnie bardzo ciekawe pojedynki. Umówmy się, że zarówno Hosley, jak i Woods to są bardzo dobrzy zawodnicy, którzy z "niejednego pieca chleb jedli". Grali w euroligowych zespołach, Qyntel nawet miał okazję występować w lidze NBA. Wydaję mi się, że Woods jest nieco lepszym koszykarzem, ale nie chcę nic ujmować Hosleyowi, który także ma spore umiejętności. Z Qyntelem można było jednak nieco więcej słów zamienić.
Sam wiesz o tym, że taki trash-talking jest elementem gry i trzeba sobie z tym jakoś radzić.
- Ten trash-talking jest stosowany w każdym meczu. Pamiętamy Jerela Blassingame'a, któremu buzia się nie zamykała (śmiech). Spójrzmy na to, że w NBA to jest na porządku dziennym. To nie jest nic złego. Oczywiście są jakieś reguły i granice, których nie warto przekraczać.
Rozumiem, że ty tej granicy nie przekroczyłeś?
- Oczywiście, że nie. Na pewno nie zachowałem się, jak Marco Materazzi, który w słynnym finale Mistrzostw Świata z 2006 roku obraził siostrę Zinedine'a Zidane. (śmiech).