Karol Wasiek: Zgodzisz się z tym, że w ostatnim czasie wreszcie złapaliście swój rytm i zaczęliście prezentować kawałek dobrego basketu?
Dejan Borovnjak: Tak, to prawda. Zgadzam się z tym stwierdzeniem. Na tę chwilę wyglądamy jak zespół, który gra na najwyższym możliwym poziomie. Chciałbym, żebyśmy utrzymali ten dobry rytm jak najdłużej.
W trzecim meczu przeciwko Koszalinowi pokazaliście wielką siłę, szczególnie w ofensywie. To był wasz najlepszy mecz w ostatnim czasie?
- Pierwszy i drugi mecz był rozgrywany w bardzo podobnym scenariuszu, czyli prowadziliśmy 20 punktami, ale wówczas w naszych szeregach następowało rozluźnienie i gdzieś traciliśmy tę przewagę. Nie wiem czego było to wynikiem. W trzecim spotkaniu podeszliśmy do meczu bardzo zmotywowani, chcieliśmy skończyć tę serię. Udowodniliśmy także przeciwnikom, że potrafimy ograć ich różnicą większą niż 10 oczek. Ostatecznie udało się wygrać 30 punktami. Po prostu graliśmy naszą koszykówkę od początku do końca, co przyniosło efekty.
Co takiego zmieniło się w waszym zespole, że nagle zaczęliście prezentować się ze znacznie lepszej strony?
- Po pierwszym meczu w play offach, który przegraliśmy z Czarnymi Słupsk, doszliśmy do wniosku, że trzeba radykalnie zmienić naszą grę i nastawienie. Powiedzieliśmy sobie, że jeśli chcemy coś osiągnąć w tych rozgrywkach, to nie można grać w taki sposób. Od tamtego czasu jesteśmy znacznie silniejsi jako zespół. Tworzymy jedność i to widać na boisku. Możesz zresztą porównać naszą grę w tym momencie do tego pierwszego meczu z Czarnymi. Można powiedzieć, że to niebo a ziemia (śmiech).
To zamieszanie z Walterem Hodgem jakoś wpłynęło na wasz zespół pozytywnie?
- Sytuacja z Walterem nie wpłynęła jakoś znacząco na nasz zespół. Po prostu czuliśmy, że musimy coś zrobić z naszą grą, żeby przedwcześnie nie odpaść z rozgrywek. On jest naszym ważnym zawodnikiem i potrzebujemy go w składzie, szczególnie w finale.
Jakie są więc twoje oczekiwania względem tego wielkiego finału?
- Jesteśmy niezwykle zadowoleni z tego powodu, że udało nam się osiągnąć cel, jaki sobie założyliśmy. Tworzymy historię tego klubu, ponieważ jeszcze nigdy Stelmet nie grał w finale. Ale wiesz jak jest, apetyt rośnie jednak w miarę jedzenia i my chcemy to mistrzostwo zdobyć. To będzie z pewnością trudne zadanie, ponieważ PGE Turów to bardzo dobra drużyna, ale my wierzymy w swój potencjał.
W sezonie zasadniczym macie bilans z PGE Turowem 2:2. Co ciekawe, wygraliście oba mecze na wyjeździe. To ma jakiś wpływ na finałową rywalizację?
- Znamy się bardzo dobrze. Uważam, że wyniki z sezonu zasadniczego nie będę miały wpływu na finałową rywalizację.
Czujesz jakieś dodatkowe emocje przed tym finałem?
- Kiedy przed tobą otwiera się szansa zdobycia czegoś ważnego i ludzie będą o tobie pamiętać, jako zwycięzcy, to normalne jest, że pojawia się element presji. To nieuniknione z racji tego, że chcemy uszczęśliwić nas samych, klub, a także wspaniałych kibiców zielonogórskiego zespołu. To dobry rodzaj presji!
Dla ciebie gra w finałach nie jest żadną nowością…
- To prawda. Chociażby w poprzednim roku grałem w finałach w lidze włoskiej, które wygraliśmy i ekipa Basket Brindisi wróciła do LEGA A. W mojej pamięci najbardziej utkwił finał Letniej Uniwersjady z 2009 roku, kiedy to pokonaliśmy w finale Rosjan. Wówczas tamto spotkanie były rozgrywane w obecności 20000 tysięcy naszych fanów! To było coś niesamowitego!
Jakbyś ocenił wasze szanse na tytuł na tle PGE Turowa Zgorzelec?
- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby odnieść zwycięstwo. Kiedy gra się w finałach to trzeba grać na "maksa", nie ma mowy o odpuszczaniu. To niedopuszczalne. To będą niezwykle interesujące mecze.