Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. III

Michael Jordan całe dzieciństwo i młodość podporządkował temu, żeby w przyszłości zostać zawodowym sportowcem. 19 czerwca 1984 roku w nowojorskiej Madison Square Garden jego marzenie się spełniło.

W tym artykule dowiesz się o:

"Jego Powietrzność" został wybrany z numerem trzecim w drafcie przez Chicago Bulls. Tamten nabór do NBA został uznany jednym z najbardziej owocnych w historii - oprócz "MJ'a" do najlepszej koszykarskiej ligi świata trafiło wtedy sześciu innych przyszłych uczestników All-Star Game: Hakeem Olajuwon, Charles Barkley, Alvin Robertson, Otis Thorpe, Kevin Willis oraz John Stockton. Czterech z nich (Jordan, Olajuwon, Barkley i Stockton) zostało w 1997 roku wybranych do grona pięćdziesięciu najwybitniejszych koszykarzy w dziejach NBA. Jako kolejną ciekawostkę można przytoczyć fakt, że w drafcie tym z numerem dwieście ósmym pojawił się słynny Carl Lewis, który jednak wybrał ostatecznie karierę lekkoatlety i w lidze zawodowej nigdy nie zagrał.

Po trafieniu do Byków "Air" powiedział: - Mam nadzieję, że szybko wkomponuję się w drużynę. Z Ennisem Whatley'em grałem w koledżu i nie mogę się doczekać, kiedy znów zagramy razem. Liczę, że przydam się zespołowi i naprawdę nie ma dla mnie znaczenia, na jakiej pozycji przyjdzie mi występować. Mogę być niskim skrzydłowym lub rzucającym obrońcą i postaram się sprostać wymaganiom trenera.

Możliwość wyboru w drafcie Michela Jordana była dla działaczy Chicago Bulls niczym złoty los na loterii. O ile można zrozumieć, że Houston Rockets zdecydowali się postawić na miejscowego olbrzyma, Hakeema Olajuwona, o tyle włodarze Portland Trail Blazers za pozyskanie z "dwójką" Sama Bowiego są krytykowani po dziś dzień. "The Dream" korzystając z półtorarocznej nieobecności "MJ'a" na parkietach NBA poprowadził Rakiety w sezonach 1993/94 oraz 1994/95 do dwóch mistrzostw z rzędu, natomiast Bowie często walczył z kontuzjami, nigdy nie wybił się ponad przeciętność i nawet ani razu nie dane było mu zagrać w meczu gwiazd. - Myślę, że wszyscy doskonale wiedzieli, że Michael to niesamowicie utalentowany zawodnik, a jego pierwszy rok na parkietach ligi zawodowej pozwalał sądzić, że stanie się on zawodnikiem absolutnego topu. Bowie nie należał jednak do ciamajd, a w swoim debiutanckim sezonie w Portland pokazał, że drzemie w nim spory potencjał i jest graczem doskonale pasującym do układanki. Był takim odpowiednikiem Tima Duncana w tamtych czasach. Wówczas sądzono, że zarówno Byki, jak i Świetliste Smugi dokonały słusznych wyborów. Chicago miało supergwiazdę, wokół której mogło mozolnie budować drużynę, a Portland zawodnika, który z miejsca wpasował się w istniejący kolektyw. Działacze Trail Blazers dopiero po trzech latach zrozumieli, że popełnili straszny błąd. Wtedy gwiazda Michaela Jordana zaczynała świecić pełnym blaskiem, a Sam Bowie leczył kolejne kontuzje, które uniemożliwiały mu pokazanie pełnego wachlarza umiejętności – wyjaśnia Filip Bondy, autor książki pt. "Jak draft w 1984 roku na zawsze zmienił koszykówkę". - Trzy najgłośniejsze drafty w historii NBA miały miejsce w latach 1984, 1996 oraz 2003. Ja jednak uważam, że z tym pierwszym nie może równać się żaden inny, gdyż tamten miał największy wpływ na to, jak teraz wygląda liga. Wtedy do NBA nie tylko dołączył Michael Jordan, ale rządy w lidze objął nowy komisarz, a wraz z nim ustanowiono nowy salary cap oraz podpisano nowy kontrakt na transmisje telewizyjne - dodaje Bondy.

Gdy dziewięcioletni Michael Jordan rozpaczał po porażce Stanów Zjednoczonych ze Związkiem Radzieckim w finale igrzysk olimpijskich w Monachium, mieliśmy do czynienia z jednym z największych skandali w historii basketu. Amerykanie przez całe spotkanie nie byli w stanie utrzymać bezpiecznej przewagi, ale na trzy sekundy przed końcem pojedynku prowadzili 50:49 i wydawało się, że już tylko cud pozwoli przeciwnikowi na zwycięstwo lub doprowadzenie do dogrywki. Gdy zegar zakończył odliczanie regulaminowego czasu gry, a koszykarze ZSRR nie zdołali trafić piłką do kosza, ekipa zza oceanu zaczęła świętować zdobycie złota. Radość ta była jednak przedwczesna, gdyż po chwili sędziowie podjęli decyzję o cofnięciu zegara o trzy sekundy ze względu na nieprzyznanie rywalom time-outu, o który wcześniej prosili. Rosjanie wznowili grę, ale po raz kolejny nie zdobyli punktów. Komuś wyraźnie zależało jednak na porażce USA i czas gry ponownie został cofnięty o trzy sekundy. Jako przyczynę podano zbyt wczesne uruchomienie zegara w poprzedniej akcji. Trzeciej szansy drużyna Związku Radzieckiego nie zmarnowała i za sprawą celnego rzutu Aleksandra Biełowa pokonała Amerykanów 51:50. "Jankesi" w geście protestu nie odebrali srebrnych medali.

fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com

Koszykarze Stanów Zjednoczonych powrócili na najwyższy stopień olimpijskiego podium w 1976 roku w Montrealu, lecz z tronu zostali zepchnięci już cztery lata później w Moskwie, gdyż ze względu na zimną wojnę reprezentacja USA nie wzięła udziału w igrzyskach. W 1984 roku w Los Angeles drużyna ponownie znalazła się więc pod ogromną presją, ponieważ nikt nie wyobrażał sobie, że na własnych śmieciach Amerykanie mogliby dać się komuś pokonać.
[nextpage]Do 1988 roku w turnieju olimpijskim mogli brać udział jedynie koszykarze-amatorzy, dlatego nie było możliwości, żeby w zespole USA występowali gracze NBA. Był to przepis co najmniej dziwny, bowiem bez skrupułów obchodziły go kraje socjalistyczne, których zawodnicy tylko na papierze byli amatorami. Stany Zjednoczone dysponowały jednak takim zapleczem, że drużyna złożona z graczy uniwersyteckich mogła walczyć o najwyższe cele. Michaela Jordana jako najlepszego koszykarza uczelnianego i murowanego kandydata do zostania gwiazdą ligi zawodowej nie mogło zabraknąć w kadrze na igrzyska w Los Angeles. "MJ" został nawet kapitanem kadry prowadzonej przez legendarnego i trudnego w obyciu trenera Boba Knighta. "Air" nie mógł przypuszczać, że w ciągu kilku najbliższych lat władze Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego zmiękną i dopuszczą zawodników z NBA do udziału w igrzyskach, dlatego do przygody w Los Angeles podszedł z myślą, że będzie to jego jedyna szansa na wywalczenie złota. Zresztą nikt nie musiał "Jego Powietrzności" specjalnie motywować, ponieważ on nawet treningowe gierki traktował jak najważniejsze mecze w życiu.

Przed igrzyskami pewne było tylko to, że Michael wkrótce zagra w lidze zawodowej, jednak Bob Knight już wtedy zdawał sobie sprawę jak wielka była skala talentu jego podopiecznego. Doskonale obrazuje to sytuacja mająca miejsce podczas jednego z przedolimpijskich treningów kadry, na którym w roli obserwatora pojawił się kolega szkoleniowca i jednocześnie generalny menadżer Portland Trail Blazers – Stu Inman. - Stałem obok mojego przyjaciela i wspólnie przyglądaliśmy się trenującym zawodnikom - wspomina Knight. - Wtedy powiedziałem do niego: "macie większe szczęście niż ktokolwiek, że będziecie mieli możliwość zaangażowania Michaela". On odparł: "tak Bob, on jest wspaniały, ale my potrzebujemy wielkoluda". Bez zastanowienia skwitowałem te słowa: "zróbcie go centrem, a i tak zostanie najlepszym strzelcem ligi". Jak wiadomo, Świetliste Smugi ostatecznie nie zakontraktowały "MJ'a", stawiając na Sama Bowiego, co okazało się największym błędem w historii draftu i wystawiło zarząd teamu ze stanu Oregon na dożywotnie pośmiewisko.

fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com

Olimpijska drużyna USA w 1984 roku nie była anonimowa. Oprócz "Jego Powietrzności" w kadrze znajdowali się między innymi Alvin Robertson, Patrick Ewing, Chris Mullin oraz Sam Perkins, którzy w późniejszych latach także stali się ważnymi postaciami ligi zawodowej. Ekipa Stanów Zjednoczonych w fazie grupowej igrzysk rozgromiła kolejno Chiny (97:49), Kanadę (89:68), Urugwaj (104:68), Francję (120:62) oraz Hiszpanię (101:68). Amerykanie byli nie do zatrzymania, a "MJ" najlepszą partię rozegrał przeciwko teamowi z Półwyspu Iberyjskiego, kiedy to zapisał na swoim koncie 24 punkty, 4 zbiórki oraz 2 przechwyty. - Gdy Michael dostawał piłkę, mogłeś być pewien, że za chwilę coś się wydarzy. Jakiś slam dunk - opowiada Steve Alford, najmłodszy członek drużyny Stanów Zjednoczonych na turnieju w Los Angeles. - Pozostali gracze na parkiecie często mieli w zwyczaju jedynie przyglądanie się grze Jordana, bo on zwykle robił rzeczy, których nikt nie chciał przegapić.

Przed starciem ze słabą drużyną Urugwaju Bob Knight zaczepił Jordana i wziął go na słówko. - Macie wygrać ten mecz w ciągu pięciu minut. Po tym czasie nie mam zamiaru nikogo opieprzać i chcę się cieszyć pozostałymi trzydziestoma pięcioma minutami. Spraw, żeby tak właśnie się stało - mówił trener do króla basketu. "MJ" wziął sobie słowa szkoleniowca do serca i już po czterech minutach Stany Zjednoczone miały miażdżącą przewagę nad zespołem z Ameryki Południowej. Kapitan podczas time-outu podszedł do coacha i powiedział: - Trenerze, spójrz na tablicę wyników, zajęło nam to o minutę mniej niż planowaliśmy.

Koniec części trzeciej. Kolejna już w najbliższą środę.

Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.

Bibliografia: Chicago Tribune, Los Angeles Times, Charlotte Observer, espn.go.com, sneakerfiles.com, starcasm.net, buzzle.com, sportales.com, hoopshype.com, usabasketball.com, globos.com, gotemcoach.com.

Porzednie części:
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. I
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. II

Komentarze (0)