Po pierwszej połowie zanosiło się na kolejną sensację w grupie A. Zawodnicy Eddy'ego Casteelsa nagle przypomnieli sobie, jak należy grać w ofensywie. Już w pierwszej kwarcie Belgowie rzucili 30 (!) punktów, bo byli rewelacyjnie dysponowani na dystansie - w szczególności Sam Van Rossom. To był piorunujący start, a w kolejnej partii udało się lwom utrzymać dystans.
Po przerwie przekonali się, że zadarli z mocniejszym od siebie. Trójkolorowi wyszli skoncentrowani - w przypadku porażki zajęliby drugie miejsce w grupie i z gorszym bilansem przystąpiliby do kolejnej rundy - i nagle wszystko zmieniło się o 180 stopni. Francuzi z niesłychaną lekkością zdobywali kolejne punkty, koncertowo grał Tony Parker wspierany przez Antoine'a Diota. Efekt? Zawodnicy Vincenta Colleta dopisali do swojego dorobku aż 32 "oczka", odrobili straty i objęli wyraźne prowadzenie, a w ostatniej kwarcie przypieczętowali wygraną.
To był popis ofensywnej gry, ale w całym meczu znacznie lepiej zaprezentowała się ekipa znad Sekwany. Francuzi popełniali mniej błędów, jednocześnie grając bardziej zespołowo i skuteczniej. To wszystko złożyło się na zdecydowane zwycięstwo. Belgowie nie muszą się jednak smucić - wciąż są w grze.
Belgia - Francja 65:82 (30:19, 16:15, 9:32, 10:16)
Belgia: Hervelle 13, Van Rossom 12, Tabu 11, Mwema 8, Muya 4, Massot 4, Driesen 4, De Zeeuw 3, Beghin 2, Serron 2, Mukubu 2.
Francja: Parker 20, Gelabale 13, Diaw 12, Diot 9, De Colo 7, Ajinca 6, Kahudi 1, Heurtel 0, Pietrus 0, Petro 0.[b]