Za nami tylko dwie kolejki Tauron Basket Ligi, tak więc trudno wyciągać jakiekolwiek wnioski na temat formy poszczególnych zespołów. Warto zatem przyjrzeć się faktom i postarać się je zinterpretować.
Jak na razie Śląsk Wrocław pokazał dwa zupełnie różne oblicza. Na inaugurację sezonu, która była jednocześnie jego powrotem do elity po kilku latach posuchy, zupełnie zawiódł w starciu z odwiecznym rywalem - Anwilem Włocławek. Tydzień później podopieczni Milivoje Lazicia nadspodziewanie łatwo poradzili sobie w Tarnobrzegu, ogrywając Stabil Jezioro kilkunastoma punktami.
Którą twarz "Wojskowi" pokażą w najbliższą niedzielę? W tej chwili nie sposób przewidzieć, bo dyspozycja zawodników jest bardzo nierówna i podatna na tzw. "formę dnia". Nie wykrystalizował się też lider z prawdziwego zdarzenia. Póki co, biorąc pod uwagę również występy przed sezonem, praktycznie w każdym meczu ktoś inny był tym najważniejszym graczem na parkiecie.
Na liderów punktowych wyrastają przybysze z USA - swingman Dominique Johnson
oraz podkoszowy Kevin Thompson. Ten drugi we Wrocławiu jest znacznie krócej, więc póki co jeszcze nie przyzwyczaił się w pełni do warunków gry na rodzimych parkietach, jednakże wykazuje wyraźne postępy. "DJ" z kolei od jakiegoś czasu imponuje łatwością w zdobywaniu punktów, nie jestem jednak typem closera, zawodnika biorącego na siebie ciężar gry w decydujących momentach.
- Ten zespół potrzebuje trochę czasu, aby dostosować się do wyższego poziomu rozgrywek. To jest skok jakościowy odczuwalny dla wielu z nas. Musimy być cierpliwi, bo nie od razu Rzym zbudowano, a nasz plan zdobycia mistrzostwa jest 3-letni - komentował niedawno dla portalu SportoweFakty.pl sytuację WKS-u Robert Skibniewski.
- Jesteśmy świadomi, że ciąży na nas presja, wszyscy patrzą na nas z perspektywy drużyny, która wygrała 17 tytułów mistrzowskich, ale tak naprawdę, technicznie rzeczy biorąc jesteśmy beniaminkiem, zaczynamy od zera w ekstraklasie - dodał popularny "Skiba".
Sytuacja Polpharmy Starogard Gdański jest w tym momencie nieco gorsza, ponieważ przegrała oba swoje dotychczasowe mecze i to w kiepskim stylu. W dodatku rywale wcale nie byli z najwyższej półki. Jest jednak jeden wielki powód do optymizmu.
Wielki, bo ma aż 218 cm, przeszłość w NBA i...polskie korzenie. Cezary Trybański potrzebował ledwie dwóch meczów, aby przypomnieć się polskim mediom i zyskać status niemalże gwiazdy. Jego blok był ozdobą poprzedniej kolejki i wygląda na to, że "C-Tryb" będzie teraz wzbudzał większe zainteresowanie dziennikarzy, niż pozostali koledzy.
Na obwodzie walory Trybańskiego balansuje wyjadacz polskich parkietów, Michael Hicks. Starcie z weteranem polskiej ligi obdarzonym doskonałym rzutem z miejsca (catch-n-shoot), jak i po koźle, będzie wyzwaniem dla Dominique Johnsona, który będzie musiał kryć naprawdę wymagającego i doświadczonego rywala. Chociaż rzut DJ'a nie jest tak pewny, jest on z kolei nieco bardziej mobilny od Hicksa i łatwiej przychodzi mu punktowanie z pomalowanego.
- Polpharma gra solidną koszykówkę. To od zawsze drużyna, która oscyluje wokół fazy play-off i nie odpuszcza żadnemu rywalowi. To, że przegrali oba mecze, to tak naprawdę nic nie znaczy. My mamy bilans 1-1, także też nie jest to jakaś rewelacja - przestrzega przed lekceważeniem rywala Paweł Kikowski.
Cezarego Trybańskiego i spółkę będzie można obejrzeć w Hali Orbita w niedzielę, już o godzinie 20:00.