W składach Anwilu Włocławek i Śląska Wrocław jest coraz mniej koszykarzy, którzy pamiętają wcześniejsze mecze między tymi zespołami i tym samym do kolejnych starć "świętej wojny" nie podchodzą jak do zwykłego spotkania. Jednym z koszykarzy, który miał okazję brać udział w tej rywalizacji jest Robert Skibniewski, rozgrywający Śląska.
- Myślę, że już wszystko zostało opowiedziane i napisane na temat tych meczów. Klasyka polskiej koszykówki, "święta wojna", mecze sezonu i tak dalej. Jest tylko jedna różnica, kiedyś oba zespoły meldowały się w finałach, regularnie będąc w najlepszej czwórce, a jak jest dziś, każdy wie - mówi Skibniewski.
Rzeczywiście, Anwil swój ostatni medal wywalczył w 2010 roku, a następnie na dwa lata wypadł z czołowej czwórki, by wrócić do grona najlepszych dopiero w zeszłym sezonie. Wrocławianie, chcąc przywołać najświeższe wspomnienia, muszą wspomnieć rok 2007, gdy w walce o brąz pokonali włocławian. Ale kilka miesięcy później zniknęli z ekstraklasowej mapy Polski na pięć długich lat...
- Czy tamte czasy minęły na dobre? Mam nadzieję, że nie, ale właściwie nie wiadomo, co odpowiedzieć na to pytanie. Za Anwilem i Śląskiem nikt nie czekał, pojawiły się inne zespoły, PGE Turów, Stelmet, Trefl wykupił dziką kartę, gdy zabrakło koszykówki w Sopocie... Tak to już jest, że w przyrodzie jeden drugiemu prędzej czy później musi ustąpić... Mimo wszystko jednak, "święta wojna" jest czymś, co nieodłącznie kojarzy się z Wrocławiem i Włocławkiem i bardzo dobrze, że od tego sezonu dzieje się ona na nowo - dodaje playmaker Śląska.
W obecnych rozgrywkach oba zespoły spotkały się już w hali Orbita. Wówczas lepszy był Anwil, wygrywając 73:61. Teraz włocławianie będą chcieli wygrać w Hali Mistrzów, tym bardziej, że są w wysokiej formie i nie przegrali od pięciu ligowych spotkań. Śląsk postara się o niespodziankę, licząc, że ewentualna wygrana przybliży ich do górnej szóstki (obecnie 7. miejsce i bilans 5-6).
[/b]