Rosa świetnie rozpoczęła drugi etap bieżącego sezonu Tauron Basket Ligi, wygrywając dwa spotkania z rzędu. Najpierw pokonała na wyjeździe Energę Czarnych Słupsk, a w niedzielę odniosła niespodziewane zwycięstwo nad najlepszym zespołem rundy zasadniczej, PGE Turowem Zgorzelec.
Pomimo iż na trzy i pół minuty przed końcową syreną gospodarze wygrywali z wicemistrzami Polski już 80:69, nie zdołali utrzymać tej przewagi. Dali sobie rzucić 11 punktów z rzędu. Przyjezdni rozpoczęli odrabianie strat od "trójki" Mike'a Taylora. Amerykański rozgrywający wykorzystał cztery rzuty osobiste, w międzyczasie dwoma "oczkami" popisał się Ivan Zigeranović, a na 15 sekund przed końcem oba wolne na punkty zamienił J.P. Prince.
Piłkę w swoje dłonie wziął Korie Lucious. Nie podał jej już nikomu, biorąc odpowiedzialność za ostatnią akcję na swoje barki. Wprawdzie początkowo nie trafił, ale ułożyło się dla niego na tyle szczęśliwie, że mógł dobić własny rzut, czym wywołał eksplozję radości w hali Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji.
Czy Rosa mogła wcześniej rozstrzygnąć losy meczu? - Sami to sprowokowaliśmy. Sprowokowaliśmy siebie do tego, że doprowadziliśmy do tak nerwowej końcówki, bo prowadząc jedenastoma punktami na trzy minuty przed zakończeniem, nie mamy prawa do tego doprowadzić - podkreślił Kamil Łączyński. Na 16 sekund przed końcem 24-latek stracił piłkę, wobec czego Jakub Dłoniak musiał faulować Prince'a. - Biorę to trochę na siebie, bo w końcówce graliśmy trochę niepoukładany atak, w czym jest również moja wina - dodał.
Po czasie wziętym przez Miodraga Rajkovicia goście wyprowadzali piłkę z boku. Otrzymał ją lider Turowa, dopadli do niego właśnie rozgrywający Rosy wespół z Dłoniakiem. - Prince się poślizgnął, Kuba go dobrze krył, a ja zabrałem rywalowi piłkę. Nie możemy jednak doprowadzać do takich nerwów - przypomniał ten moment Łączyński, który zanotował przechwyt w ostatniej akcji.