Ćwierćfinałowa rywalizacja WKK ProBiotics Wrocław z MKS-em Dąbrowa Górnicza dostarczyła wielu emocji. Atutem wrocławian w tej walce była szersza ławka rezerwowych. Dzięki ambicji i spokojniejszej grze dąbrowianie zdołali zwyciężyć tylko w jednym spotkaniu, w pozostałych zawsze od rywali dzieliło ich niewiele.
- Zabrakło nam trochę szczęścia i ławki. We Wrocławiu byliśmy bardzo blisko wygranej, zrobiliśmy kilka głupot i zabrakło tych kilku punktów. W Dąbrowie Górniczej przy tak krótkiej ławce i drobnych urazach mieliśmy utrudnione zadanie. Przeciwnicy męczyli nas przez cały mecz, co odbiło się w końcówce. Staraliśmy się, ale organizmu nie oszukamy - zaznaczył Przemysław Szymański, który podczas pojedynków w Dąbrowie Górniczej borykał się z urazem pleców.
Meczowy skład złożony z juniorów, z których większość ma jeszcze przed sobą regularne występy w I lidze, oraz z sześciu dorosłych zawodników był nie lada problemem MKS-u. Z wysokości ławki rezerwowych decydujące pojedynki oglądali kontuzjowani Marek Szumełda-Krzycki, Mateusz Dziemba oraz Piotr Zieliński, ponadto podczas spotkań we Wrocławiu z gry wykluczony był Maciej Maj.
- Byliśmy dobrze przygotowani do play-offów, jednak wrocławianie mieli 12 zawodników, a my praktycznie 6-7. Rywale grali szybką, agresywną koszykówkę, a to nam nie pasowało, gdyż w naszym przypadku lepiej grałoby się ze "spokojniejszymi" drużynami - wyjaśnił Szymański. - We wszystkich spotkaniach byliśmy blisko zwycięstw, jednak zabrakło zimnej krwi. Patrząc na początek sezonu, każdy chyba zgodzi się, że mieliśmy mocną ekipę, jednak skład wykruszał nam się i musieliśmy za każdym razem od nowa uczyć się gry, przez co kilka spotkań nam uciekło i nie wywalczyliśmy wyższego miejsca w tabeli - podkreślił.