Sopockiemu duetowi do przerwy udało się zatrzymać J.P. Prince'a na czterech punktach. Ekipa ze Zgorzelca tak naprawdę dzięki trójkom Filipa Dylewicza cały czas utrzymywała się w grze. Prince - lider PGE Turowa miał spore problemy z przedostaniem się pod kosz, jak i ze skutecznością. Po przerwie Amerykanin zdobył pięć punktów, ale trener Miodrag Rajković po jakimś czasie posadził go na ławce rezerwowych, co było bardzo dobrym posunięciem, bo zawodnik w czwartej kwarcie pokazał, że jest klasowym graczem.
W ostatniej odsłonie meczu Prince zdobył osiem punktów i był obok Mike'a Taylora najważniejszym graczem w zespole Rajkovicia.
- Myślę, że na początku spotkania całkiem nieźle radziliśmy sobie przeciwko niemu. Nieco gorzej było w końcówce, gdzie zdobywał wiele łatwych punktów. To była moja wina - przyznaje Simas Buterlevicius, gracz Trefla Sopot, który komplementuje zawodnika ze Zgorzelca.
- On jest niesamowicie atletycznym zawodnikiem, który wykorzystuje swoją siłę fizyczną w trakcie spotkania. W dodatku bardzo szybko przemieszcza się z piłką, dobrze biega do kontrataku, więc tak naprawdę cały czas trzeba go pilnować. Nie można pozwolić sobie na chwilę dekoncentracji, bo on to wykorzysta. On jest cały czas w ruchu, trochę jak kot
- śmieje się Litwin, który robił wszystko, żeby uprzykrzyć życie amerykańskiemu zawodnikowi PGE Turowa Zgorzelec.
Co ciekawe przed meczem koledzy z drużyny ostrzegali Buterlaviciusa przed tym pojedynkiem. - Dostałem od nich mnóstwo rad, jak radzić sobie z nim. Mieli rację - Prince lubi sobie pogadać w trakcie meczu, ale to jego prawo i nic mi do tego. Wszyscy walczą na parkiecie, jak tylko umieją. Niektórzy prowokują, popychają, ale to normalne. Nie ma w tym nic dziwnego. Wiedzieliśmy, że on tak gra - zaznacza gracz Trefla Sopot.