Korie Lucious zagrał zdecydowanie lepsze zawody w drugim meczu półfinału przeciwko PGE Turowowi Zgorzelec, lecz efekt ogólny drużyny pozostał bez zmian. Rosa Radom przegrała po raz drugi w przygranicznym mieście i w swojej hali zagra z "nożem na gardle".
[ad=rectangle]
- Pomimo porażki, myślę, że mamy powody do zadowolenia. Zagraliśmy zdecydowanie lepiej, niż w piątek i walczyliśmy skuteczniej, niż w piątek. Owszem, przegraliśmy, ale stylowo wypadliśmy lepiej, niż w pierwszym pojedynku tej fazy - powiedział Korie Lucious.
Amerykanin był motorem napędowym Rosy w niedzielnym starciu i jednym z bardziej aktywnych graczy po stronie ekipy. Swoim entuzjazmem nadrabiał braki w skuteczności (tylko 2/7 z gry) i ostatecznie zakończył mecz z double-double w postaci 12 punktów i 10 asyst na końce.
- To, że poprawiliśmy nasz styl względem pierwszego spotkania to efekt pracy całego zespołu, nie tylko pojedynczego zawodnika. Turów wielokrotnie odskakiwał nam dość mocno, ale za każdym razem staraliśmy się wrócić do gry. Szkoda, że zabrakło mocy by zadać kilka ciosów i ostatecznie pokonać rywala - dodawał Lucious.
PGE Turów prowadzi zatem w serii 2-0 i jest o krok od awansu do wielkiego finału. Ale czyż radomianie nie byli w bliźniaczej sytuacji także w ćwierćfinale?
- Nie ma co załamywać rąk. Teraz wracamy do swojej hali i jesteśmy, mimo wszystko, dobrej myśli. Nie spuszczamy głów, na pewno będziemy chcieli wygrać dwa mecze w Radomiu i jeszcze wrócić do Zgorzelca - zakończył playmaker Rosy.