Magic Johnson - po prostu showtime cz. III

O pozyskanie Magica zabiegało wiele uczelni w USA. Chłopak najpoważniej zastanawiał się nad ofertami z Maryland, Karoliny Północnej, Notre Dame, Los Angeles oraz rodzimego Michigan.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Najbardziej kusząco wyglądała propozycja ze słynnego UCLA. Włodarze uniwersytetu zaprosili Johnsona na zwiedzanie kampusu, ale tuż przed wylotem do Kalifornii wykonali do niego niepokojący telefon. - Mógłbyś przełożyć swoją podróż? - pytali. - Najpierw chcemy spotkać się z Albertem Kongiem i Gene Banksem. Jeśli oni zdecydują się na grę dla nas, wtedy nie będziesz nam już potrzebny. Będziemy w kontakcie. Earvin nie miał jednak zamiaru niczego przekładać. - Nie ma mowy - odparł, po czym raz na zawsze wykluczył możliwość przywdziania koszulki uczelni z "Miasta Aniołów".

Po kilku miesiącach rozważań chłopak z Lansing zdecydował, że zostanie w rodzinnych stronach. Pozostał mu wybór pomiędzy University of Michigan z siedzibą w Ann Arbor oraz miejscowym Michigan State University. Lepszą opcją wydawała się ta pierwsza szkoła, ciesząca się znakomitą reputacją zarówno pod względem edukacyjnym, jak i sportowym. Magic bardzo często jeździł do odległego od Lansing o zaledwie godzinę drogi Ann Arbor, żeby na żywo śledzić grę tamtejszych Rosomaków. - Mecze odbywały się w sobotnie popołudnia, więc dawałem radę wracać do miasta na wieczorne starcia ekipy Michigan State - wspomina Johnson. Pewnego dnia Earvin wybrał się z wizytą do kampusu i choć utrzymywał przyjacielskie relacje ze sztabem szkoleniowym zespołu koszykówki, to przez najlepszego zawodnika Wolverines, Phila Hubbarda, nie został przyjęty z otwartymi rękami. Zachowanie lidera drużyny dało mu do myślenia.

W 1977 roku Magic miał dopiero osiemnaście lat, a już był znany w całym stanie. Ludzie w Lansing go uwielbiali. Gdy pojawiły się pogłoski, że na studia wyjedzie do innego miasta, pięć tysięcy dzieci z pobliskich szkół podpisało petycję, żeby został na miejscu. Za tym samym optowali jego rodzice oraz licealny trener George Fox. Skauci z innych szkół stosowali różne sztuczki, żeby zwabić do siebie młodego koszykarza. Oferowali nawet pieniądze, ale Earvin senior cały czas trzymał rękę na pulsie i nie pozwolił, żeby jakikolwiek facet w granatowej marynarce namieszał w głowie jego synowi. - Nie chciałem, żeby w razie jakichkolwiek problemów ktoś powiedział: "dostaliście kasę, więc w czym kłopot?!" - mówi. - Nie było sensu zakładać sobie pętli na szyję.

Magic w szkole średniej odniósł sportowy sukces, ale w głębi duszy cały czas żałował, że nie mógł grać dla Sexton High. Pragnienie reprezentowania lokalnego zespołu było w nim tak silne, że w końcu zdecydował, iż w sezonie 1977/78 będzie bronił barw Spartan z Michigan State University. Podobała mu się również wizja dołączenia do teoretycznie słabszego zespołu, odgrywania w nim od samego początku pierwszoplanowej roli i walka o mistrzostwo NCAA z pozycji "czarnego konia". - To właśnie wydarzyło się w Everett, gdzie sięgnęliśmy po tytuł, choć nikt nie traktował nas serio - opowiada Johnson. - Wiedziałem, że czeka nas wielkie wyzwanie, ale Michigan State nie był tak słabym zespołem jak Everett. Co prawda Jud Heathcote swój pierwszy sezon na stanowisku głównego coacha zakończył z dość marnym bilansem 10-17, ale większość porażek to była kwestia pięciu lub mniej punktów.

Czterech z pięciu starterów Spartan zostało w drużynie na kampanię 1977/78, a nowe twarze miały zapewnić teamowi znacznie lepszą jakość. Magic podziwiał nieprzeciętne umiejętności Grega Kelsera, a Jaya Vincenta znał niemal od kołyski. Gdy ostatecznie zdecydował o pójściu na Michigan State University, decyzję tę ogłosił na specjalnie zwołanej konferencji prasowej. - Nie mogłem wybrać inaczej - mówił. - Urodziłem się Spartaninem. Nie dbam o przeszłość, ani o reputację. Myślę jedynie o przyszłości i widzę Michigan State z tytułem mistrza NCAA.

Magic pozostając w Lansing musiał zmierzyć się z olbrzymią presją. Wszyscy go znali i podziwiali, a co za tym idzie, mieli względem niego olbrzymie oczekiwania. Wcześniej cała uczelnia żyła futbolem amerykańskim, lecz nagle wszyscy zaczęli kibicować drużynie koszykówki. Na treningi Spartan z Johnsonem w składzie przychodziło więcej fanów niż rok wcześniej na mecze. Bilety na spotkania w hali Jenison Field House rozchodziły się jak świeże bułeczki. Earvin w pierwszym semestrze zajęcia zazwyczaj zaczynał o ósmej rano, a po wejściówki o tej porze ustawała się już ogromna kolejka. Najbardziej wytrwali fani potrafili koczować całą noc, by zdobyć upragniony skrawek papieru.

Ekipa Michigan State University należała do konferencji Big Ten, w której trzeba było mierzyć się z wieloma fantastycznymi zawodnikami, takimi jak Mychal Thompson i Kevin McHale (Minnesota), Herb Williams, Kelvin Ransey, Jim Smith i Clark Kellogg (Ohio State), Mike Woodson (Indiana), Eddie Johnson (Illinois) oraz Phil Hubbard i Mike McGee (Michigan). W starciu z graczami o takim potencjale Magic nie mógł polegać jedynie na doświadczeniu zdobytym w liceum. - Musiałem przede wszystkim oduczyć się kilku złych nawyków - wspomina. - W szkole średniej gdy miałem piłkę, to często wyskakiwałem w powietrze bez żadnego konkretnego planu. Trener Jud Heathcote uzmysłowił młodzieńcowi, że każdą akcję należy najpierw dobrze przemyśleć. - Nie odrywaj się od parkietu - mawiał. - Kiedy jesteś w powietrzu, nic dobrego nie może się wydarzyć. Coach był niesłychanie wymagający. Ciągle krzyczał na swoich zawodników, bo ci często postępowali wbrew jego instrukcjom. Nie znosił głupich wymówek. - Jedyna słuszna odpowiedź na jego zarzuty brzmiała "przepraszam trenerze, spieprzyłem i więcej się to nie powtórzy".
fot. Steve Lipofsky fot. Steve Lipofsky
Coach Jud Heathcote był człowiekiem ściśle przestrzegającym ustalonych reguł. Jeśli student opuszczał wykłady lub ćwiczenia, nie mógł grać w drużynie koszykówki. Przed każdym spotkaniem szkoleniowiec wprowadzał godzinę policyjną i pilnował, żeby zawodnicy o określonej porze byli w swoich łóżkach. Trener nie cierpiał również opuszczać miejsca zamieszkania. Spartanie wiele podróżowali po całych Stanach, ale jego w ogóle nie interesowało poznawanie nowych miejsc. - Pewnego razu nasz lot powrotny z Minnesoty został odwołany z powodu śnieżycy - wspomina Magic. - Następny samolot był już następnego ranka, ale on nie chciał czekać. Wracaliśmy do domu rozklekotanym autobusem szkolnym. Niecierpliwi ludzie zazwyczaj nie należą do najlepszych nauczycieli, ale Heathcote stanowił wyjątek. Godzinami pracował z Johnsonem nad udoskonaleniem jego rzutu. Wiedział, że chłopak pomimo wysokiego wzrostu ma zadatki na genialnego rozgrywającego, dlatego nie starał się na siłę uczynić z niego gracza na innej pozycji.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×