Magic Johnson - po prostu showtime cz. II
Gdy Magic zaczynał umawiać się z jakąś dziewczyną, przyprowadzał ją do domu Dartów w celu "akceptacji". - Zawsze mówiliśmy mu, że nasza ulubienica to Cookie - wspomina Greta.
Choć młody koszykarz mógł u Grety liczyć na szczególne względy, ta nigdy mu nie pobłażała, jeśli chodziło o naukę. Gdy pewnego dnia nie odrobił zadania domowego, nakazała mu zostać po lekcjach i wykonać zaległą pracę. Chłopak wzbraniał się jak mógł ze względu na trening przed finałowym meczem sobotniej ligi. Nauczycielka była jednak nieugięta i zagroziła, że jeśli Magic nie odrobi zadania, to nie będzie mógł wystąpić w spotkaniu. Kiedy to do niego nie przemówiło, wezwała do szkoły jego rodziców i dodatkowo powiedziała trenerowi, żeby nie wpuszczał go na boisko. - Pani nic nie rozumie - płakał później do słuchawki telefonicznej. - To jest mistrzostwo ligi. Drużyna mnie potrzebuje, a zadanie mogę zrobić w przyszłym tygodniu. Na prośby było już jednak za późno. Earvin całe spotkanie przesiedział na ławce rezerwowych, a jego zespół przegrał po raz pierwszy w sezonie. Początkowo Johnson szalenie się obraził na Gretę i przestał się do niej odzywać, jednak bardzo szybko mu przeszło. Zrozumiał, że kobieta chciała dla niego jak najlepiej i pragnęła, żeby stał się nie tylko dobrym sportowcem, ale zdobył również odpowiednie wykształcenie i wiedział, że wszystkie decyzje mają swoje konsekwencje.
Od pierwszej klasy gimnazjum basket zawładnął całym życiem Earvina Johnsona juniora. Chłopak uczestniczył we wszystkich możliwych ligach oraz gierkach podwórkowych. Często rywalizował z licealistami, a jego największym rywalem był równie utalentowany Jay Vincent, z którym koniec końców się zaprzyjaźnił. Ze względu na dobre warunki fizyczne przez rok próbował swoich sił również w futbolu amerykańskim, ale zdał sobie sprawę, że kariera w tym sporcie nie jest jego przeznaczeniem, gdyż to o koszykówce myślał przez niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dostał się do gimnazjalnej drużyny prowadzonej przez Louisa Brockhausa. Gdy na testy przybyło kilkuset chłopaków, Magikowi wydawało się, że selekcja zajmie tydzień. Trener jednak skompletował zespół w ciągu dwudziestu minut. Praworęcznym nakazał dryblować lewą ręką i wykonać lewostronny dwutakt, a mańkutom na odwrót. - Dostałem się do teamu, ponieważ Jim Dart pracował z nami nad rzutami "gorszą" ręką - wspomina Johnson. - Ciężkie treningi również dały rezultat.
Louis Brockhaus uczynił z Johnsona gracza mogącego polegać na swojej fizyczności. Chłopak na początku gimnazjum mierzył 183 centymetry, a w ciągu trzech lat urósł o kolejnych 15 centymetrów. Nauczył się walczyć na tablicach, a pod okiem Paula Rosekransa pracował nad formą strzelecką. - Kazał mi wykonywać ćwiczenia, podczas których oddawałem rzut z jednego miejsca dwadzieścia pięć razy z rzędu - Earvin przywołuje dawne czasy. - To było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, które pokazało mi jak ważna jest powtarzalność. W ostatniej klasie nasz team był nie do zatrzymania. Podczas meczu przeciwko Otto Junior High zdobyłem 48 punktów i do dziś zastanawiam się, jak tego dokonałem. Graliśmy sześciominutowe kwarty, a ostatnią przesiedziałem na ławce rezerwowych.
Aż do wspomnianego przez Magica spotkania, jego tata ani razu nie widział go w akcji w poważnej potyczce. Marzył o tym, lecz musiał pracować. Gdy inni ojcowie zaczęli mu donosić o sukcesach Earvina juniora, poszedł do swojego nadzorcy poprosić o wolne, ale ten mu odmówił. Mężczyzna jednak się nie podał i udał się wprost do majstra. - Wiem wszystko o twoim chłopaku - rzekł przełożony. - Musisz tam być. Od tamtej chwili Earvin senior gościł na niemal wszystkich meczach syna.
Sexton High to liceum położone w pobliżu domu Johnsonów w Lansing. Większość czarnoskórych dzieciaków z sąsiedztwa pobierała tam nauki, a Magic wzorem prawie wszystkich kolegów również pragnął podążyć tą drogą. W związku z przeciwdziałaniem segregacji rasowej, tak jak jego siostra Pearl oraz brat Larry został jednak przydzielony do liceum Everett, mieszczącego się w innej części miasta. - Mamo, mogę iść do Sexton High? - pytał błagalnie. - Pójdziesz tam, gdzie trzeba - odpowiadała bezsilna rodzicielka. To był dla chłopaka prawdziwy cios, bo od wielu lat marzył, że założy koszulkę miejscowych Big Reds, na których mecze zabierał go Jim Dart. - Byłem wściekły - opowiada. - Żaden czarny dzieciak nie chciał chodzić do "białej" szkoły. Może gdyby Everett miało znakomitą drużynę koszykówki lub chociaż przyzwoitą, to mógłbym to jakoś ścierpieć, ale ich team był beznadziejny. Ci goście nie potrafili biegać, skakać i co najgorsze wygrywać.