Michał Fałkowski: Wcześniej w sezonie nie zagrałeś dwóch skutecznych meczów z rzędu. Wcześniej aż do starć z MKSem Dąbrowa Górnicza i Jeziorem Tarnobrzeg. Ustabilizowałeś formę?
Greg Surmacz: Poczekajmy jeszcze z tą stabilizacją. Mecz wcześniej, z Energą Czarnymi Słupsk, nie było bowiem najlepiej. Mimo wszystko jednak cieszę się, że w tych dwóch ostatnich spotkaniach grałem dobrze, grałem skutecznie i trener miał do mnie zaufanie.
[ad=rectangle]
W dwóch poprzednich meczach spędziłeś w grze łącznie 60 minut, czyli 30 na spotkanie. To dużo. Na pewno jest to dla ciebie zaskoczenie?
- Jest, ale to też świadczy o tym w jakim stopniu trener Predrag Krunić mi ufa. A to jest dla mnie najważniejsze. Zresztą, trener cały czas mi powtarza, że wymaga ode mnie pracy w obronie, walki na tablicach, zadziorności i motywowania innych. A jeśli dodam do tego coś jeszcze w ataku, to już jest super.
Przeciwko dąbrowianom rzuciłeś 12 z 15 punktów w pierwszej połowie, a przeciwko tarnobrzeżanom - 10 z 14. To jakaś tradycja?
- No co robić (śmiech)? Tak się mecz jakoś układa, że dobrze czuję się na początku, mam piłkę, mam akcje, więc rzucam. Muszę jednak być skuteczniejszy również po zmianie stron. Zwłaszcza szkoda mi tego meczu z Jeziorem, bo miałem pozycje i technicznie wszystko robiłem dobrze. Piłka jednak nie chciała wpaść do kosza. Na szczęście te mecze układają się jakoś tak, że ja gram skutecznie w pierwszej połowie, a Chase (Simon - przyp. M.F.) włącza się w drugiej i jest równowaga (śmiech). Najważniejsze jednak to, że wygrywamy kolejny mecz.
Wymęczone to zwycięstwo z Jeziorem...
- Wymęczone, rzeczywiście. No ale tak właśnie gra się z Jeziorem. Nie można nie doceniać tego zespołu. Trzy ostatnie mecze przegrywali w samych końcówkach, wcześniej trzykrotnie zaskoczyli swoich przeciwników. To naprawdę trudny rywal. Nieobliczalny.
Mieliście już 17 punktów przewagi i na własne życzenie doprowadziliście do nerwowej końcówki.
- Trener powtarzał nam to na każdym treningu: "Chłopaki, w tym meczu nie będzie istotne to, czy będziemy prowadzić 15, czy przegrywać 15 punktów, bo dopóki mecz się nie zakończy, wszystko będzie możliwie i wszystko będzie można zmienić". No taki właśnie tarnobrzeżanie mają styl. Rzucają, rzucają i jeszcze raz rzucają i jak im trójka zacznie wpadać, to wówczas jest bardzo trudno.
Drżało ci serce pod koniec meczu? Drżało ci o wynik?
- Tak, przyznam się, że tak.
[b]
Kiedy?[/b]
- Jak jeden z graczy, nie pamiętam który, trafił tę trójkę z faulem (Kacper Młynarski - przyp. M.F.) i gdyby przymierzył z linii, byłby remis. To był ciężki moment, bo rywal nas doszedł, za chwilę mógł być remis, a dodatkowo Deonta Vaughn musiał zejść za piąte przewinienie. Trzeba było zebrać wówczas chłopaków, powiedzieć parę słów i zmobilizować na końcówkę. I ostatecznie nam się udało. Myślę, że ogółem graliśmy dobrze w obronie, ale też mieliśmy trochę szczęścia. W końcu ono uśmiecha się do nas, a nie do rywali, jak to było na początku sezonu.
To czwarte zwycięstwo z rzędu drużyny. Zapomnieliście już o fatalnym początku sezonu?
- Ja staram się już o tym nie pamiętać. Było, minęło. Teraz trzeba pracować maksymalnie mocno, by ten początek sezonu nie odbijał nam się zbyt mocno w przyszłości. Każdy mecz jest dla nas na wagę złota i trzeba wygrywać, a nie oglądać się na przeszłość.
Można zatem powiedzieć: było blisko by Grinch w roli Jeziora zepsuł wam Święta Bożego Narodzenia. Na szczęście...
- ... Grincha udało się przegonić. Wygraliśmy czwarty mecz z rzędu i będziemy mieć spokojne Święta Bożego Narodzenia. Co prawda krótkie i we Włocławku, bo trenujemy normalnie przed meczem ze Śląskiem Wrocław, ale taki los koszykarza.