Marcin Gortat zatrzymał Tima Duncana, ale Washington Wizards ulegli mistrzom NBA

Newspix / KAMIL KRZACZYNSKI
Newspix / KAMIL KRZACZYNSKI

Marcin Gortat zaliczył udany występ, ale jego Washington Wizards po wyrównanym pojedynku nie sprostali mistrzom NBA, San Antonio Spurs. Zaważyła słaba postawa na samym finiszu.

Gdy Marcin Gortat przebywał na placu boju, jego bezpośredni rywal, Tim Duncan, zdobył tylko 2 punkty. Polak powstrzymał ofensywne poczynania legendarnego 38-letniego podkoszowego, który summa summarum uzbierał zaledwie 4 oczka, najmniej w sezonie. Sam łodzianin spisał się nienagannie - skompletował 12 punktów, trafiając 6 na 10 oddanych prób z pola, a do tego dorzucił jeszcze 5 zbiórek, asystę, przechwyt i blok.
[ad=rectangle]
W pierwszej połowie próżno szukać jakiegoś znaczącego, wartego odnotowania momentu. Obie drużyny wymieniały się ciosami, trafiły rzut za rzutem. Przed zejściem do szatni buzzer-beaterem popisał się Cory Joseph, doprowadzając do wyrównania po 58.

Rozgrywający, zastępujący zmagającego się kontuzją Tony'ego Parkera, był tego dnia najjaśniejszą postacią San Antonio Spurs. Kanadyjczyk przed przerwą trafił wszystkie 7 prób z pola, zdobywając wówczas 17 ze swoich 19 punktów.

Gdy gospodarze z Teksasu prowadzili 66:63, do ofensywy przystąpili Wizards. Stołeczni zanotowali serię 10:0, górowali nad rywalami, ale ich radość nie trwała długo. Mistrzowie NBA odpłacili się dokładnie tym samym. Trzy skuteczne akcje zaliczył Boris Diaw, 2 oczka dorzucił Marco Belinelli, a Ostrogi znów przewodziły.

Kwintesencja koszykówki w wykonaniu Spurs miała jednak miejsce dopiero w czwartej, decydującej partii. W przeciągu ostatnich pięciu minut, podopieczni Gregga Popovicha zneutralizowali atak oponentów, nie pozwolili ich strzelcom na łatwe pozycje, co zaowocowało zdobyciem dziesięciu punktów przy zaledwie czterech rywali. Ci zaaplikowali je w samej końcówce, gdy wynik był już przesądzony.

Obie ekipy miały tego dnia problemy z rzutami z dalekiego dystansu. Zarówno Spurs, jak i Wizards, umieścili w koszu zaledwie 4 próby zza łuku. Czarodzieje popełniły co prawda tylko 6 strat, ale nie zdało się to na wiele. Zabrakło zimnej krwi i skuteczności w kluczowym rozdaniu, gdzie podopieczni Randy'ego Wittmana trafili do kosz z niewiele ponad 20-procentową skutecznością (w całym meczu 48-procent).

Oprócz Gortata, nieźle spisywali się John Wall, Bradley Beal, Kris Humphries, Otto Porter czy Nene Hilario. W kontekście całego meczu, trudno komukolwiek coś zarzucić. Ten pierwszy miał 15 punktów i 8 asyst, a reszta przekroczyła lub zrównała się z progiem dziesięciu oczek. Nie zmienia to jednak faktu, że zespół ze stolicy Stanów Zjednoczonych przegrał trzeci mecz z rzędu, a jedenasty w sezonie.

San Antonio Spurs poradzili sobie bez Parkera i Kawhi'ego Leonarda, wygrywając po raz 21. w rozgrywkach. Świetne wejście z ławki zaliczył Patrick Mills, a wręcz ociekające perfekcją zawody rozegrali Tiago Splitter oraz Boris Diaw. Australijczyk zapisał na swoim koncie 15 oczek, 14 punktów, trafiając 7 na 8 oddanych rzutów z gry miał Francuz, a 16 na identycznej skuteczności zaliczył Brazylijczyk.

Sromotne lanie od Houston Rockets dostali w niedzielę Miami Heat. Trzykrotni mistrzowie NBA ulegli aż 79:115, gubiąc piłkę 21 razy i przegrywając walkę pod tablicami w stosunku 33-47. - Wygrywanie meczów staje się coraz trudniejsze - słusznie zauważył Chris Bosh, który podobnie jak Dwyane Wade zaaplikował rywalom 15 oczek. Drużyna pod batutą Erika Spoelstry wygrała w grudniu zaledwie 5 gier na 17 rozegranych spotkań. Nowy Rok rozpoczęła od porażki w Houston.

Rakiety do dopiero drugiego triumfu w pięciu ostatnich meczach poprowadził duet James Harden - Dwight Howard. Brodacz w 28 minut zdobył 28 punktów, a w o dwie minuty krótszym czasie 23 oczka i 12 zbiórek wywalczył Superman.

Aaron Brooks w regulaminowym czasie przestrzelił potencjalnego game-winnera, ale Chicago Bulls to co swoje, wzięli w dogrywce. Boston Celtics nie pomogło nawet 29 punktów Evana Turnera. Kluczowe trafienie, wyprowadzają gospodarzy z United Center na prowadzenie 107:103, 25 sekund przed końcową syreną zaliczył Derrick Rose. Klasą dla samego siebie był z kolei Pau Gasol. Hiszpan uzbierał 29 oczek, 16 zebranych piłek i 5 bloków.

Michael Jordan wreszcie może mieć powody do zadowolenia. Drużyna, której jest właścicielem, przełamała się po pięciu porażkach z rzędu i pokonując sąsiadujących w tabeli Orlando Magic (13-23), zanotowała czwarte zwycięstwo na obcym terenie, a jedenaste w trwającej kampanii.

Szerszenie z Północnej Karoliny zrewanżowały się podopiecznym Jacque'a Vaughna za dwie wcześniejsze klęski w bezpośrednich starciach, posyłając rywali na deski jeszcze przed zmianą stron. Hornets zakończyli drugą kwartę serią 22:0 (!), co ustaliło dalszy przebieg widowiska.

Magic uniknęli kompromitacji, w całym meczu popełnili tylko 7 strat, ale nie zdołali już doścignąć przyjezdnych, przegrywając ostatecznie 90:98. Katem zespołu z Florydy okazał się Kemba Walker, który 20 ze swoich 30 punktów zdobył w drugiej połowie. Dobrze grał też Michael Kidd-Gilchrist. 21-latek miał 17 oczek i 12 zbiórek. - Chłopaki były w odpowiednich miejscach, pomagaliśmy sobie nawzajem. Tak ma być noc w noc - mówił po meczu Walkera.

Pogłębia się kryzys zespołu z Minneapolis. Timberwolves legitymują się w tym momencie bilansem 5-27, zamykają stawkę Konferencji Zachodniej, a w niedzielę przegrali po raz jedenasty z rzędu. Tym razem ulegli Utah Jazz. Mormonów z Salt Lake City do sukcesu, notując 28 punktów, 6 zbiórek i 6 asyst poprowadził drugoroczniak, Trey Burke.

Wyniki:

Orlando Magic - Charlotte Hornets 90:98 (20:22, 9:30, 25:18, 36:28)
(Oladipo 21, Vucevic 20, Harris 18 - Walker 30, Kidd-Gilchrist 17, Neal 16)

Chicago Bulls - Boston Celtics 109:104 po dogrywce (17:23, 29:17, 23:29, 30:30, d. 10:5)
(Gasol 29, Brooks 19, Gibson 12, Rose 12 - Turner 29, Bradley 17, Sullinger 16)

Houston Rockets - Miami Heat  115:79 (23:27, 38:22 33:11, 21:19)
(Harden 28, Howard 23, Motiejunas 12, Smith 12 - Bosh 15, Wade 15, Whiteside 14, Deng 10)

Minnesota Timberwolves - Utah Jazz 89:101 (21:20, 20:27, 20:30, 28:24)
(Wiggins 20, Williams 20, Dieng 10 - Burke 28, Favors 15, Gobert 13)

San Antonio Spurs - Washington Wizards 101:92 (31:35, 27:23, 20:19, 23:15)
(Joseph 19, Splitter 16, Mills 15 - Beal 15, Wall 15, Gortat 12, Nene 12, Porter 11)

Denver Nuggets - Memphis Grizzlies 114:85 (32:22, 17:16, 34:22, 31:25)
(Lawson 25, Afflalo 23, Chandler 15 - Gasol 19, Adams 12, Leuer 10)

Portland Trail Blazers - Atlanta Hawks 107:115 (20:29, 29:23, 26:31, 32:32)
(Aldridge 30, Matthews 19, Batum 16, Lillard 16 - Millsap 27, Teague 22, Korver 14)

Los Angeles Clippers - Philadelphia 76ers 127:91 (34:21, 28:32, 26:21 39:17)
(Paul 24, Redick 17, Griffin 15 - Wroten 27, Covington 23, Mbah a Moute 14)

Komentarze (6)
avatar
TylkoWłókniarz
4.01.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Transfer Gasola do Chicago to był strzał w dziesiątkę,chłop przeżywa drugą młodość.Widać,że odżył po odejściu z LAL. 
avatar
viper23
4.01.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
No niestety ale zachod jest za silny na Washington Wizards 
avatar
The Big Fundamental
4.01.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
CoJo był wczoraj klasą dla siebie. 
avatar
BlackBraDa
4.01.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
słabsze mecze Gortata jeżeli chodzi o statystyki ostatnio.