William Franklin: Statystyki nic nie dają

- Blisko triple-double? To naprawdę nieistotne, gdy twój zespół przegrywa. W ogólnym rozrachunku statystyki indywidualne nic nie dają - powiedział William Franklin po porażce z Anwilem Włocławek.

Czasem nawet otarcie się o triple-double nie sprawia, że drużyna wygrywa mecz. Dokładnie takiej sytuacji doświadczył w sobotę William Franklin, rozgrywający Polskiego Cukru Toruń.
[ad=rectangle]
- Pamiętam mój pierwszy mecz z Anwilem, jeszcze w barwach zespołu ze Słupska. To było dziwne spotkanie, bo długi czas to my kontrolowaliśmy wszystko, co działo się na parkiecie, ale mimo to przegraliśmy. Liczę, że drugie podejście będzie dla mnie lepsze - mówił przed meczem amerykański playmaker.

I rzeczywiście, akurat dla Amerykanina personalnie sobotnie zawody były bardzo udane. Franklin był jednym z najlepszych zawodników na parkiecie w Hali Mistrzów, biorąc pod uwagę graczy obu zespołów. Świetnie kontrolował tempo gry swojej drużyny i już w pierwszej połowie rozdał sześć asyst. Na koniec meczu miał ich aż osiem, a do tego osiem zbiórek (trzy w ataku) i 21 punktów. Koszykarz otarł się więc o triple-double, choć po zakończeniu spotkania nie mógł się cieszyć. Polski Cukier Toruń przegrał z Anwilem 76:78.

- Zagrałem poprawny mecz. Na pewno nie jakiś wybitny. Byłem blisko triple-double? To naprawdę nieistotne, gdy twój zespół przegrywa. W ogólnym rozrachunku statystyki indywidualne nic nie dają. Zamieniłbym moje zdobycze na zero punktów i zero asyst, gdybyśmy tylko jako drużyna mogli dopisać dwa kolejne oczka. Owszem, chcę się rozwijać jako zawodnik, ale przede wszystkim chcę wygrywać - powiedział Franklin już po ostatniej syrenie.

W kluczowej akcji meczu torunianie mieli szansę przechylić szalę na swoją stronę, lecz trener Milija Bogicević uznał, że ostatni rzut powierzy w ręce Michała Jankowskiego. I nie chodzi tu personalnie o samego zawodnika, ale o fakt, że Serb decydującą próbę zrzucił na barki gracza, którego wcześniej... w ogóle nie wpuścił do gry przez cały mecz. Nierozgrzany Jankowski spudłował.

- W takim spotkaniu jak to, dramatycznym, bardzo zaciętym, liczy się każdy rzut i każda strata. Dwie drużyny walczyły na równi, któraś musiała wygrać. Decydowały detale i pojedyncze akcje: spudłowane rzuty osobiste, przestrzelone rzuty z otwartych pozycji, błędy w obronie, faule, gwizdki, wszystko. Nikogo nie obwiniam, tak to już po prostu jest w meczach tego typu - zakończył Franklin.

Komentarze (0)