Anwil Włocławek przegrał z Rosą Radom 71:82, choć jeszcze w połowie drugiej kwarty, po akcji Chase'a Simona, prowadził 38:22. Włocławianie grali szybko i z polotem, a przede wszystkim skutecznie w defensywie. Radomianie mieli problemy z trafianiem z dystansu (tylko jedna trójka przez 15 minut), zaś brak Johna Turka pod koszem oznaczał kłopoty ze zdobywaniem punktów spod obręczy.
[ad=rectangle]
- Początek spotkania w naszym wykonaniu był naprawdę dobry. Graliśmy płynnie, rozpoczynając od skutecznej defensywy, przechodząc do ataku i zdobywając ważne punkty - powiedział po zakończeniu spotkania jeden z ważniejszych graczy Anwilu, Arvydas Eitutavicius.
Litwin wyszedł w pierwszej piątce po raz trzeci w tym sezonie, a także po raz pierwszy od 26 października i widać było w jego grze zdecydowanie większy entuzjazm. Eitutavicius dobrze kontrolował tempo akcji Anwilu i radził sobie bardzo pewnie w pierwszej fazie spotkania. Słabiej zagrał w trzeciej kwarcie i dlatego między 30. a 38. minutą siedział na ławce rezerwowych. W tym czasie na parkiecie przebywał Deonta Vaughn, jednak gra Anwilu posypała się całkowicie.
- Błędy popełniliśmy w drugiej części drugiej kwarty. Mieliśmy problemy z powstrzymaniem akcji pick and roll Rosy, po których goście zdobywali łatwe punkty. Dodatkowo, podczas gdy oni coraz lepiej radzili sobie w defensywie, my popełnialiśmy coraz więcej strat i dzięki temu oni zdobywali łatwe punkty. Nasz zespół ma dwa różne oblicza i niestety w meczu z Rosą Radom pokazaliśmy je oba - dodał litewski rozgrywający.
Przegrana z Rosą nie przekreśla całkowicie szans Anwilu na grę w play-off, ale sprawia, że drzwi do najlepszej ósemki są bardzo mocno przymknięte i tylko seria zwycięstw może sprawić, że włocławianie ostatecznie przedłużą sobie sezon do maja. Trudno jednak o optymizm w momencie, gdy Rottweilery zagrają jeszcze z sześcioma z ośmiu obecnie najlepszych drużyn w kraju, a w tym sezonie z czołówką raczej nie wygrywają...