Michał Sokołowski jak na razie wystąpił w 20 meczach w barwach Rosy Radom. Zawodnik przeciętnie notuje 8,8 punktu i 3,8 zbiórki. Statystycznie gracz wygląda nieco gorzej niż w poprzednim sezonie (w Anwilu 10 oczek), ale sam przyznaje, że jest zadowolony z przenosin. - Rozwijam się i wszystko jest w jak najlepszym porządku. Myślę, że na taką pełną ocenę przyjdzie jest czas - ocenia gracz.
[ad=rectangle]
W weekend Sokołowski wraz z Rosą Radom rywalizuje o Puchar Polski. W ćwierćfinale podopieczni Wojciecha Kamińskiego odprawili z kwitkiem Asseco Gdynia. Radomianie wygrali 83:75, a 22-letni zawodnik zdobył osiem punktów.
- Nie było łatwo osiągnąć tego zwycięstwa. Wiem, że z boku może to tak wyglądało, ale proszę mi wierzyć, iż tak nie było. Musieliśmy włożyć sporo wysiłku, aby odnieść zwycięstwo - przyznaje gracz Rosy.
Radomianie świetnie zaczęli czwartkowe spotkanie z Asseco Gdynia. Po kilku minutach goście prowadzili już 19:9 i David Dedek, opiekun gospodarzy, zmuszony był poprosić o przerwę. Gospodarze nie mogli powstrzymać duetu Danny Gibson-Mike Taylor. Amerykanie łącznie zdobyli 47 punktów, co stanowi ponad połowę punktów Rosy Radom. - Mike Taylor wprowadził wiele energii, ale każdy z zawodników daje z siebie wszystko. Mi pomagamy jemu, a on z kolei nam. Jest taka dobra chemia między nami. Nie mam żadnych zastrzeżeń - zaznacza Sokołowski.
Goście stopniowo powiększali przewagę, która w trzeciej kwarcie wyniosła już 19 oczek. Dopiero w ostatniej odsłonie żółto-niebiescy zdołali się nieco przebudzić. Goście nie potrafili zatrzymać Lazara Radosavljevicia, a do tego na chwilę przebudził się Ovidijus Galdikas. Rosa miała powody do niepokoju, ale zachowała zimną krew i w decydującym momencie mogła liczyć na swoje gwiazdy, które wybiły Asseco marzenia o zwycięstwie
- Graliśmy równo przez cały mecz, ale nieco za wcześnie się rozluźniliśmy. Straciliśmy koncentrację i pozwoliliśmy gospodarzom odrobić straty. Wkradło się rozprężenie. Było już plus 16 punktów przewagi i w głowach jest taka myśl, że mecz jest wygrany - mówi Sokołowski.