Chociaż był to dopiero pierwszy mecz finału rozgrywek 2014/2015 na I-ligowych parkietach, BM Slam Stal i PTG Sokół Łańcut zafundowali kibicom przedsmak tego, czego mogą się spodziewać w niedalekiej przyszłości. Koszykarze obu drużyn zostawili na parkiecie mnóstwo zdrowia, a w sobotę do wyłonienia zwycięzcy potrzebne było dodatkowe pięć minut. Tam, jak powiedział Mikołaj Czaja, prym wiodła drużyna z większą siłą charakteru.
[ad=rectangle]
Po tym, jak gospodarze rozpoczęli mecz od prowadzenia 27:14 w drugiej kwarcie, kibice przyjezdnych mogli zacząć obawiać się o swoich pupili. Sokół w premierowej odsłonie miał duży problem z oddawaniem skutecznych rzutów - umieścił w koszu tylko niewiele ponad 20-procent prób z pola. Gdy schodził do szatni, ich wskaźnik skutecznych rzutów tego typu urósł do 42-procent, a przyjezdni systematycznie odrabiali dzielący dystans, doprowadzając do stanu 39:35.
To zwiastowało duże emocje i faktycznie, tych w sobotę było bez liku. Przenosząc się od razu do decydującego rozdania, sześć minut przed końcem żółto-niebiescy prowadzili 63:57. Podopieczni Dariusza Kaszowskiego rzucili się wówczas do ataku, notując serię 9:0. To podrażniło gospodarzy, którzy w odwecie szybko odzyskali prowadzenie (67:66).
W końcówce regulaminowego czasu Wojciech Pisarczyk chybił jeden rzut osobisty, a rywale mogli doprowadzić do dogrywki. Szansę Sokoła wykorzystał Tomasz Fortuna, który skutecznym rzutem zza łuku doprowadził do wyrównania. - To nie musiało się tak skończyć. Zabrakło nam odpowiedniej komunikacji. Chłopacy nie słyszeli tego przekazu, że w ostatniej akcji mieliśmy faulować. Tak się jednak nie stało i musieliśmy walczyć dalej - tłumaczył po meczu opiekun żółto-niebieskich, Mikołaj Czaja.
W doliczonym czasie ostrowianie nie pozostawili już złudzeń rywalom i udowodnili o swojej wyższości, triumfując ostatecznie 90:85. - Musieliśmy pokazać nasz charakter. Nie mieliśmy już sił, ale wygraliśmy zaangażowaniem i wielkim sercem do gry - przyznał trener Stalówki. W dogrywce siedem punktów wywalczył rewelacyjnie spisujący się Adrian Mroczek-Truskowski. 30-latek w sobotę zapisał na swoim koncie 23 punkty, cztery zbiórki i trzy asysty. Jest to godne podziwu tym bardziej, że skrzydłowy w ubiegłą niedzielę skręcił kostkę, a podczas pierwszego meczu finału grał dodatkowo mocno poobijany i z opatrunkiem na prawej ręce.
Oprócz Mroczka-Truskowskiego, duży wkład w sukces BM Slam Stali mieli również Tomasz Ochońko, Wojciech Żurawski czy Mateusz Zębski. Środkowy dominował pod tablicami, wywalczył 21 punktów i zebrał 15 piłek, a rezerwowy skompletował cztery punkty i 11 zbiórek. Miał też trzy przechwyty, które okazały się kluczem do sukcesu.
Jeden newralgiczny przy stanie 65:66. Zębski nie dość, że wyciągnął piłkę z kozła Dawidowi Brękowi, to jeszcze perfekcyjnie dograł do Wojciecha Pisarczyka, wyprowadzając go na pozycję sam na sam z koszem. Drugą niesamowicie istotną "kradzież" zaliczył niespełna półtorej minuty przed końcem dogrywki. Podobna sytuacja. Ostrowianin wykreował tym razem Wojciecha Żurawskiego.
O tym, że jest twardzielem, po raz kolejny w sezonie 2014/2015 udowodnił również Tomasz Ochońko. Gdy rozgrywający w końcówce wykonywał rzuty osobiste, sympatycy zgromadzeni w hali przy ulicy Kusocińskiego zaczęli skandować: -MVP! MVP! 28-latek tylko się roześmiał, na chwilę zapominając o bólu. Wcześniej został potraktowany łokciem przez jednego z zawodników drugiego obozu. Sytuacja miała miejsce podczas walki o przejście na zasłonie. Kiedy po meczu schodził do szatni, pod jego okiem widać było opuchliznę, jakby właśnie opuszczał nie parkiet, a ring bokserski. Ochońko w sobotę zaaplikował rywalom 19 oczek i rozdał 5 kluczowych podań.
W pierwszym meczu finału zmiennicy dostarczyli Sokołowi aż 28 punktów, przy ośmiu rezerwowych Stali. Nie miało to jednak większego znaczenia. Gospodarze rządzili pod koszami, a prym wiódł tam Wojciech Żurawski. Żółto-niebiescy zdobyli 42 oczka z pomalowanej strefy - rywale tylko 20. W dogrywce aż nadto widoczna była absencja dwóch pierwszoplanowych wysokich Sokoła, Macieja Klimy i Rafała Kulikowskiego. Ten pierwszy nabawił się urazu i spędził na parkiecie tylko 14 minut, a środkowy przedwcześnie musiał go opuścić, ponieważ popełnił pięć przewinień.
Przyjezdnym z Łańcuta na nic zdały się 22 punkty (8/21 z gry) Dawida Bręka czy 20 oczek Marcina Pławuckiego. Rodowity ostrowianin do pewnego momentu rozgrywał wręcz perfekcyjne zawody, ale w decydujących momentach spotkania piłka po jego rzutach nie chciała odnaleźć drogi do kosza. - Szkoda, że zabrakło nam celności z otwartych pozycji. Gdyby kilka rzutów dodatkowo wpadło, wynik meczu mógłby być zupełnie odwrotny - mówi trener Sokoła, Dariusz Kaszowski.
Warto odnotować, że w zaledwie 27 minut 15 piłek zebrał Kulikowski, a w braterskim pojedynku Pisarczyków lepiej wypadł Wojciech, który skompletował 16 punktów i 8 zbiórek. Zawiódł Szymon Rduch. Utalentowany skrzydłowy został wyłączony z gry przez ostrowski zespół, chybiając również siedem rzutów z pola. Drugi mecz finału w niedzielę o godzinie 18:30. - Podejdziemy do tego spotkania z czystymi głowami - zapowiada trener przyjezdnych z Łańcuta.
BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski - PTG Sokół Łańcut 90:85 po dogrywce (22:12, 17:23, 15:19, 17:17, 19:14)
Stal: Mroczek-Truskowski 23, Żurawski 21, Ochońko 19, Wojciech Pisarczyk 16, Zębski 4, Suliński 3, Adamczewski 2, Sirijatowicz 2, Olejnik 0, Spała 0.
Sokół: Bręk 22, Pławucki 20, Kulikowski 14, Fortuna 13, Rduch 8, Tomasz Pisarczyk 6, Wrona 2, Czerwonka 0, Klima 0.
Stan rywalizacji: 1-0 dla BM Slam Stali Ostrów Wielkopolski