WP SportoweFakty: Gdzie są początki Piotra Stelmacha jako koszykarza?
Piotr Stelmach: Przede wszystkim trzeba by wskazać na SMS Warkę.
Pytam o zupełne początki. Jakieś tradycje rodzinne?
- Tak naprawdę nie mam jakiś konkretnych tradycji rodzinnych na tyle, żebym musiał iść w czyjeś ślady. Owszem, mój tata uprawiał różne sporty, ale nie zawodowo. I ja też bardzo późno zacząłem zajmować się koszykówką na poważnie. Miałem 15 lat, gdy zacząłem trenować. Było to jeszcze w Stargardzie Szczecińskim pod okiem śp. trenera Zenona Świętońskiego. A potem szybki przeskok do SMSu Warka. Trenerzy mówili wówczas, że to nawet dobrze, bo jestem jak czysta kartka.
Co to znaczy?
- To znaczy, że mogli zrobić ze mną wszystko. Wszystkiego nauczyć mnie od podstaw. Nie miałem żadnych nawyków - ani tych dobrych, ale też żadnych złych. Po prostu czysta kartka.
Rzeczywiście zacząłeś grać późno. 15 lat to taki wiek, w którym niektórzy zawodnicy mają za sobą kilka lat treningów.
- Szybko się adaptowałem, szybko się wszystkiego uczyłem. Koszykówka nigdy nie sprawiała mi problemów. Raz coś usłyszałem, ktoś mi coś powiedział, wytłumaczył i wystarczało.
I jak dzisiaj siebie oceniasz pod względem tego, czego nauczyli cię trenerzy? Pytam o to, bo tak naprawdę jesteś koszykarzem o wielu, nazwijmy to, łatkach. Może czas się z nimi rozprawić?
- Może. Spróbujmy.
Mówi się, że jesteś koszykarzem jednego zagrania - pick and pop, zakończonego koniecznie rzutem za trzy.
- Nie wyprę się tego, tak też byłem szkolony w SMSie, po za tym to zawsze było dla mnie naturalne, by po tym jak robię picka, nie rolować do kosza, tylko odskakiwać zza linię za trzy i rzucać. Wiadomo jak to jest w koszykówce juniorskiej. Ten, który jest najwyższy gra bliżej kosza, jest skrzydłowym czy centrem. Tymczasem w Warce szkolono nas do gry różnego typu. Rzeczywiście teraz dobre szkolenie przydaje się w grze.
Czy jesteś zatem zawodnikiem jednego zagrania? Antagoniści twojej gry zwracają uwagę, że nie grasz do tyłem do kosza. A przynajmniej nie tak często, jak grać - w teorii i powszechnej opinii - powinien zawodnik o twoim wzroście i występujący na czwórce.
- Gram tyłem do kosza. Potrafię tak zagrać. To jednak, że zdecydowanie częściej gram dalej od obręczy wynika z dwóch rzeczy, które wzajemnie się ze sobą uzupełniają. Po pierwsze: to o czym już wspomniałem, czyli moja natura. Po drugie - trenerzy wiedzieli o tym i korzystali, co jest absolutnie normalne, z tego co umiem najlepiej. Kto jednak uważnie oglądał moje występy, ten wie, że np. w ostatnim sezonie w AZSie Koszalin dostawałem piłkę i grałem tyłem do kosza. Wszystko zależy od odpowiedniego ustawienia i założeń trenera.
Przygotowując się do rozmowy, usłyszałem o tobie wiele dobrego w kontekście jednej rzeczy, na którą wcześniej - przyznam się - nie zwracałem uwagi: spacingu.
- Dobry spacing to bardzo ważna rzecz w koszykówce. Każdy trener w mojej karierze miał swoją wizję ustawienia zawodników na parkiecie. A mi ta nauka rzeczywiście łatwo przychodziła. Po prostu czułem jak się ustawić się na boisku w odpowiedni sposób. Rozmawialiśmy przed chwilą o tym, czego niby nie potrafię robić jako koszykarz. Może za całą odpowiedź na tego typu pytania niech będzie moja kariera, kluby w których grałem oraz fakt, że moje występy są tak naprawdę - zdaję sobie z tego sprawę - doceniane przez wąskie grono ludzi.
Powiedziałeś też, że zawsze uczyłeś się szybko. Musiałeś też nauczyć się, jak bardzo szybko odnaleźć się w nowych realiach. Mówię o tym, że jako 19-latek wybrałeś studia w USA na uczelni Mississippi State. I jednocześnie wybrałeś grę w NCAA.
- Wyszarpałem każde wypowiedziane przeze mnie słowo w języku angielskim, włożyłem wiele wysiłku, by skończyć studia, odnaleźć się w nowym świecie i jednocześnie grać w koszykówkę. Tak naprawdę jednak już wcześniej przeszedłem "szkołę życia" w SMS Warka, gdzie przez kilka lat, jako młody chłopak, mieszkałem i żyłem w mieście oddalonym od swojej rodziny o 600 kilometrów. To na pewno pomogło mi odnaleźć się w USA, aczkolwiek pierwsze kilka miesięcy nie było łatwych.
Podstawowa rzecz: język. Wydawało mi się, że po kilku latach nauki języka jako 19-latek umiem mówić po angielsku, a tymczasem okazało się, że ludzie na południu Stanów Zjednoczonych - oni nazywają ten region Deep South (Głębokie Południe - przyp. M.F.) - to zupełnie inny akcent i sposób wyrażania od tego, który znałem. Łatwo zatem nie było, ale jednak pomogło mi to, że grałem w koszykówkę. Szybko zyskałem znajomych na uniwersytecie i dzisiaj absolutnie nie żałuję, że wybrałem taką drogę. Chociażby dla samego przeżycia tego, czym jest tak naprawdę studiowanie na amerykańskiej uczelni, życie w amerykańskim campusie i jednoczesne uprawianie sportu.
[nextpage]To jest to co wszyscy oglądamy na filmach?
- Akurat to, co jest na filmach jest tylko dla garstki wybranych, gwiazd, o których wiadomo, że trafią do NBA. Reszta tak dobrze nie ma, ale mimo wszystko jest to wyjątkowe.
Wybrałbyś tę drogę jeszcze raz?
- Drogę tak, bo jestem bardzo dumny z tego, że zrobiłem dyplom, skończyłem studia. Rodzice bardzo tego chcieli. W Stanach Zjednoczonych wszystko to jest zorganizowane. Gdybym został w Polsce po SMS Warka, to nie wiem czy pogodziłbym sport z nauką. Mam wielki szacunek do tych sportowców, którym udało się to zrobić. Także - drogę wybrałbym tę samą, ale uczelnię - inną. Taką, w której miałbym szansę bardziej zaistnieć. Nie jest przecież żadną tajemnicą, że nie otrzymywałem zbyt wiele minut w trakcie mojej kariery w NCAA.
[b]
Do świadomości kibiców Tauron Basket Ligi przebiłeś się jednak wtedy, gdy zacząłeś grać w ekstraklasie w Kotwicy Kołobrzeg. Ja sam pamiętam taki mecz, w którym Kotwica przyjechała do Hali Mistrzów i nieoczekiwania wygrała 93:80, a ty byłeś jednym z kluczowych zawodników, rzuciłeś parę trójek...[/b]
- Pamiętam. To jest bardzo ciekawa rzecz w kontekście moich przygotowań do tego spotkania, a właściwie braku tych przygotowań. Gdy moi koledzy trenowali dzień przed starciem w Hali Mistrzów, ja jechałem do Włocławka przez pół Polski samochodem, bo wracałem… z pogrzebu. I gdy wydawało się, że myślami będę gdzieś indziej, przeciwko Anwilowi zagrałem rzeczywiście niezłe zawody.
Dwa lata w Kołobrzegu, następnie rok w Poznaniu i wreszcie twój najlepszy okres w karierze: trzy medale w trzy lata.
- I do tego po kolei. Brąz z Zastalem Zielona Góra w sezonie 2011/2012, następnie srebro z PGE Turowem Zgorzelec i złoto z tym klubem.
Jeśli zapytam o medal, który wspominasz najlepiej to odpowiesz pewnie, że złoty?
- Właśnie nie. Oczywiście, ma on wyjątkowy smak, ale… Najlepiej wspominam jednak brąz wywalczony z Zastalem, tym starym Zastalem. Mieliśmy wtedy bardzo ciekawy zespół, rodziła się naprawdę poważna drużyna, wywalczyliśmy pierwszy medal dla Zielonej Góry. Zawsze będę wspominał ten czas wyjątkowo, bo nie dość, że drużyna osiągnęła sukces, to jeszcze ja miałem w tym swój niemały wkład. O to bowiem chodzi: połączyć spełnienie własnych aspiracji z osiągnięciem drużyny.
Studiowałeś i grałeś w USA, od kilku lat występujesz w ekstraklasie, wystąpiłeś także w koszulce z orzełkiem, masz medal z każdego kruszcu. Można powiedzieć, że w wieku 31 lat czujesz się zawodnikiem spełnionym? Niezły dorobek jak człowieka, który zaczął grać w koszykówkę dopiero w wieku 15 lat.
- Mówiłem, że szybko się uczę. A wygrałem jeszcze Puchar Polski. Z "polskich" trofeów nie mam tylko Superpucharu. Czy jednak jestem spełniony? Brakuje mi jednej rzeczy - występu w Eurolidze. Grałem w europejskich pucharach, ale nigdy nie dane mi było posmakować Euroligi. Wiem co to znaczy jechać czy lecieć na daleki wyjazd, poczuć atmosferę meczu gdzieś w obcej hali w Europie, ale nigdy nie zagrałem w najważniejszych rozgrywkach kontynentu. I kto wie, może już nie zagram. Muszę się z tym liczyć. Jest to jednak moje marzenie.
[b]
Na razie jesteś w Anwilu. Wszyscy liczą, że obecna ekipa Igora Milicicia rozpocznie nowy rozdział w historii włocławskiej koszykówki i wzniesie Anwil z powrotem na pułap play-off.[/b]
- Z całym szacunkiem dla poprzedniej ekipy, ale… myślę, że powinniśmy dać radę.
Rozmawialiśmy już o Anwilu we wcześniejszym wywiadzie. Powiedziałeś wówczas, że mógłbyś pójść do słabszego klubu, grać długo, rzucać dużo punktów, ale nie o to chodzi. Dzisiaj, po kilku tygodniach treningów powiesz to samo?
- Tak, cały czas mam aspiracje jako zawodnik. Chcę pełnić ważną rolę w zespole i chcę, by ten zespół również miał duże ambicje. To właśnie znalazłem w Anwilu, o czym rozmawialiśmy kilka tygodni temu.
Niektórzy zawodnicy są z trenerem Igorem Miliciciem po imieniu. A ty?
- Trenera można znać, można z nim grać we wcześniejszych latach, ale... Od razu przypomina mi się taka historia. Stargard Szczeciński, mój pierwszy kontakt z koszykówką. Trener zarządza przerwę podczas treningu, a ja pytam: "Proszę pana, a co teraz będziemy robić?". Trener spojrzał na mnie, poprosił do siebie i cichutko powiedział tylko: "Wiesz co, mów do mnie trenerze". Zapamiętałem na całe życie, bo tak jak mówiłem, szybko się uczę.
Rozmawiał Michał Fałkowski